Ta dzisiejsza młodzież w gastro

cook making homemade dough for pie in cafe Photo by Klaus Nielsen on Pexels.com

Lato, zwiększył się popyt w gastronomii na pracę tymczasową młodych osób. Pojawiło się też odwieczne narzekanie na młodzież i leniwych pracowników.

– Zwykle nie da się z nimi zaplanować dłuższego harmonogramu – żali się właściciel kawiarni w Łodzi dziennikarzowi Onetu w tekście „Szefowie branży gastro ostro o młodych: nie potrafią nawet otworzyć pepsi”. – Często po pierwszym tygodniu odbieram telefon z informacją: „szefie, nie dam rady przyjść po weekendzie”. Nie podają nawet powodu. Takie osoby często zgłaszają się do pracy, gdy nagle potrzebują trochę gotówki. A gdy już ją mają, to „do widzenia”. To chyba największy problem z młodymi.

Ano widzicie, takie są uroki zatrudniania na śmieciówkach, albo „na gębę”, co się dzieje w gastro nagminnie od lat. Chcecie mieć „elastyczną” siłę roboczą, którą możecie zwolnić, kiedy wam pasuje, to macie. Tyle że szefowie zapominają, że ta elastyczność działa w obie strony.

I oczywiście młodzi pracownicy są niezbyt lotni zdaniem szefa: – Oni mają trudności w myśleniu, w zakodowywaniu prostych rzeczy. Przykład? Ja na początku zawsze tłumaczę: w tej filiżance robimy cappuccino, w tej robimy latte. Oni robią pierwszą, drugą, trzecią i następne kawy i za każdym razem jest pytanie: „szefie, a ta filiżanka jest do latte czy do cappuccino?” Nie wiem, czemu tak się z nimi dzieje, może za długo wgapiają się w internet.

Typowe wieczne starcze narzekanie na „dzisiejszą młodzież”.

Inny restaurator z ulicy Piotrkowskiej jest bardziej wyrozumiały „To nie jest tak, że oni nie chcą pracować, ale tutaj nadaje się jeden na cztery tysiące”. Skoro więc to jest tak specjalistyczna praca, dlaczego nie walczycie o to, żeby ich zatrzymać na stałe odpowiednimi warunkami pracy i płacy? Nie da się mieć idealnego pracownika „tymczasowo”.

Kompletnie nie rozumiem tej logiki kapitalistów. Nie szanują nawet dobrych pracowników, zwalniają kiedy im pasuje, bo akurat „skończył się sezon”, a potem dziwią się, że nie mogą znaleźć „na szybko” pracownika doskonałego. Przecież to się kupy nie trzyma.

A potem narzekanie w rodzaju „czasem przychodzą tu takie studentki w różowych włosach albo z dziesięcioma kolczykami w twarzy”. Z tej okazji, że łaskawie na miesiąc czy dwa pan restaurator je zatrudni, mają zmienić styl pod daną knajpę.

Jeden z szefów baru sushi grozi, że jak coś mu nie będzie pasować u pracownika, np. uzna, że go okradł, to go pobije.

Z tego tekstu wyłania się obraz roszczeniowych, rozpieszczonych, egocentrycznych i przemocowych typów. Zawsze wszystkim odradzałem generalnie pracę w gastro, bo tak to w większości miejsc właśnie wygląda. W każdym razie tych miejsc, które swój „sukces” budują na tymczasowej, taniej sile roboczej, a nie mozolnym budowaniu zespołu. Takie miejsca też się zdarzają, bo wyciągnęły wnioski z tej oczywistej obserwacji, że o prawdziwego fachowca zawsze jest trudno w każdej branży, więc tego, którego się ma, należy szanować i budować długoletnie relacje. Ale tacy są w mniejszości i muszą zmagać się z konkurencją ze strony rozmaitych „januszy gastro”.

A potem co roku musimy czytać takie teksty, jak to młodzież nie potrafi (a gdzie miała się nauczyć?) nagle się przystosować do specyficznych wymogów danego lokalu. Poza tym tego rodzaju opowieści mają służyć obniżeniu wymagań przez pracowników. Ile z was dostało na starcie tego rodzaju „wykład”, że jest beznadziejna i do niczego się nie nadaje? To jest stara zagrywka jak świat, żeby obniżyć poczucie wartości pracownika, żeby czasem nie zażądał podwyżki albo porządnej umowy.

Jeśli ktoś nie potrafi znaleźć i utrzymać dobrych pracowników, to świadczy przede wszystkim o nim samym.

Xavier Woliński