Ostatnio w dyskusji o aborcji dominuje podejście prawnicze. Kiedy słucham dyskusji w mediach i także wśród części aktywu, czuję się jakbym był na sali wykładowej wydziału prawa.
Spierają się, czasem ostro, czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego był “legalny”, czy “nielegalny”, czy organ obsadzono zgodnie z procedurami, czy niezgodnie z procedurami. Czy lekarze mają wykonywać wyrok, czy nie mają.
Ten kierunek wydaje mi się cokolwiek jałowy. Zadajmy sobie pytanie, czy gdyby PiS tak bardzo na rympał nie obsadzał TK, tylko zrobił to zgodnie z procedurami (a gdyby się nie spieszył, to z czasem zupełnie legalnie mógł to zrobić), to czy straciłybyście prawo do protestu? Czy gdyby prawica zmieniła Konstytucję, to czy straciłybyście moralne prawo do protestu bo przecież KON-STY-TU-CJA?
Problem polega na tym, że obecnie dyskurs ruchu został zdominowany przez sposób myślenia pewnego środowiska, które często tu okreslamy jako “liberalne”, a czasem mniej sympatycznie jako “kodziarskie”. Z jakiegoś powodu to środowisko sobie ubzdurało, że prawo stanowione przez państwo jest absolutnie nadrzędne nad wszelkimi innymi prawami i maniakalnie wręcz koncentruje swoją dyskusję na rozważaniach teoretycznych, czy to było “oświadczenie” pani Przyłębskiej, czy wyrok który “legalnie” zmusza ludzi do określonego zachowania.
Z historii innych ruchów – prawo do zrzeszania i prawo do strajku było przez dziesięciolecia “nielegalne”. Czy wobec tego robotnicy mieli siedzieć cicho, pracować po 14 godzin przez cały tydzień i nie szemrać, bo przecież “twarde prawo, ale prawo”?
Mamy prawo się buntować bez względu na to, czy jakiś konstytucjonalista powie że to było legalne czy nielegalne. W 1993 roku zakazano aborcji “legalnie” i jak widać to wystarczyło “liberałom”, bo nie organizowali jakichś masowych protestów, poza niewielkimi środowiskami naszymi czy niektórych zdeterminowanych osób z innych opcji.
Ta wiara w moc papierowych praw jest złudzeniem. Jeśli nie jesteśmy w stanie wyegzekwować od państwa naszych podstawowych praw, to żaden papier i żaden pan w todze nas nie obroni. Piszę tu i gdzie indziej o tym od lat, jak bardzo państwo samo nie przestrzega swoich własnych praw. O “policyjnych wiecach” ustanawiających prawo ad hoc. Jak bardzo od dziesiątków lat np. niezamożne osoby są pozbawione praw, bo w starciu “pan w garniturze” – samotna kobieta z dziećmi, policja zazwyczaj “odruchowo” przyzna rację panu w garniturze. Takie są nasze “prawa” w realu. Dlatego powstały organizacje lokatorskie między innymi, żeby stać na straży godności ludzi, prawa do dachu nad głową (nie prawa państwowego, ale ludzkiego).
I tak samo jest w sprawie wolności kobiet, których mają prawo bronić bez względu na to, czy ogranicza je “praworządny” profesor Zoll, czy “niepraworządna” magister Przyłębska.
Czas już skończyć z prawniczym bełkotem, bo jak jakaś konfiguracja kiedyś (PiS, Konfa i PSL) zmienią “legalnie” konstytucję, to jak będziecie w tych koszulkach OTUA wyglądać?
To jest wojna o godność i wolność człowieka, a nie o szmacianą konstytucję z 1997 roku, która nigdy ani w sprawach socjalnych, ani w sprawach wolnościowych nas przed niczym nie uchroniła.
Xavier Woliński