Dlaczego ludzie chcą kupować drogie mieszkania, skoro mogą tanie? Dlaczego ludzie popadają w nałogi i popełniają przestępstwa, skoro mogliby tego nie robić? Przecież wystarczy ich „umoralnić”, „wytłumaczyć, że źle robią”.
Rozwijając wątek z poprzedniego tekstu dotyczący kompletnego niezrozumienia przez część tzw. „elit intelektualnych” ciągów przyczynowo-skutkowych dotyczących np. skutków forsowanego przez nich modelu gospodarczego.
Przykładowo, dziwią się dlaczego ludzie pchają się do dużych miast i sami chcą „płacić więcej za mieszkania”. No, sami sobie są winni, trzeba było zostać w małym mieście. Tymczasem przez lata forsowano tutaj model model polaryzacyjno-dyfuzyjny, który przypominał słynną koncepcję „skapywania”. To znaczy pompowano największe aglomeracje, a zwłaszcza stolicę, które miały być „motorami rozwoju”. Ewentualne „bogactwo” wytworzone przez nie miało „skapywać” na prowincję. Zadziałało jak ze „skapywaniem” w gospodarce, czyli nie zadziałało.
Ideologiczne ramy tej koncepcji opisał Michał Boni w raporcie Polska 2030 w czasie, gdy był zespole doradców rządu Tuska. Niemniej jednak nie da się ukryć, że ta strategia, choć niewyrażona wprost, była realizowana już wcześniej, a i dziś przecież nie uległa całkowitemu zahamowaniu.
Prowincja się wyludnia, nie dlatego, że ludzie mają kaprys wynajmować za ciężkie pieniądze mieszkania, albo brać gigantyczne kredyty w wielkich miastach, ale dlatego, że taki model ideologiczny przyjęto w tym kraju. Scentralizowano gospodarkę wokół kilku głównych miast, które obrosły dodatkowo wianuszkiem rozmaitych „specjalnych stref”, więc ludzie siłą rzeczy tam jadą, gdzie jest praca i potencjalnie wyższe zarobki.
Na tzw. prowincji żyje się ciężko, nie tylko dlatego, że trudniej o pracę, ale także dlatego, że trudniej np. o specjalistę, o lepszą edukację dla dziecka, o dostęp do kultury, czy atrakcyjniejszej rozrywki. Często także kwestią są trudności komunikacyjne. I proces ten postępuje. Nawet słynne „zdalne” niewiele tu pomogą, bo po pierwsze jest to mniejszość pracujących, a zwłaszcza mało jest tych, którzy pracują wyłącznie „zdalnie”. Jeśli pracujesz hybrydowo to musisz i tak mieszkać blisko centrali, żeby dojeżdżać „na zawołanie” szefostwa. Dodatkowo po pandemii liczba pracujących zdalnie spada, a szefowie domagają się powrotu do biur.
Według badania portalu pracuj.pl „28% pracujących Polaków deklaruje pracę w modelu zdalnym lub hybrydowym. Jeszcze w marcu ubiegłego roku było to o 6 punktów procentowych więcej”. Praca wyłącznie zdalna dotyczy zaledwie 8 proc. pracowników (w 2022 było to 12 proc.).
Tak samo z przestępczością. Jeśli wzrasta bieda, automatycznie rośnie przestępczość. Żadne umoralniające historyjki, o tempora o mores, nie pomogą. To jest zależność systemowa. Wszyscy więc, którzy mówią, że można dopuścić do np. wysokiego bezrobocia, albo nie interesować się mniej zamożnymi osobami (które są niezamożne także z powodów systemowych, a nie z własnego wyboru), a jednocześnie pomstują na to, że „ludzie się źle prowadzą”, nie łączą kropek.
Analizowanie systemowych zależności to domena lewicy. Prawicowca rozpoznasz głównie po tym, że lubi właśnie umoralniać i opowiadać, jak to „każdy jest kowalem swojego losu” i skoro płaci za mieszkanie jak za zboże, to widocznie „sam tak chce”. Niestety u nas myślenia systemowego jest jak kot napłakał, za to sporo właśni prawicowego ględzenia i rozmaitych „szeryfów”, którzy obiecują, że „silną ręką” wprowadzą „porządek”.
Centralizacja prowadzi do degradacji prowincji. Im więcej centralizacji, tym gorzej i dla tych z mniejszych miast, ale też i dla tych z większych, ze względu na wzrost cen. Gospodarka powinna rozwijać się bardziej równomiernie i to jest kwestia decyzji politycznej, a nie jakichś „tajemniczych niewidzialnych rąk”. Jak ktoś widzi niewidzialne ręce, to powinien udać się do okulisty.
Xavier Woliński