Wiele osób skrzywdzonych przez państwo uważa, że to wina złośliwości czy celowego działania w ich sprawie ze strony urzędników albo sędziów. A tymczasem nie jest to „nic osobistego”. Tak działa strukturalnie aparat państwa. Rządzi nim inercja, lenistwo i karierowiczostwo.
Stąd też zaskoczenie, że prawdopodobnie z afery Pegasusa i masowej inwigilacji nic pod względem prawnym dla decydentów prawdopodobnie nie wyniknie. Dlaczego? Ponieważ inwigilacja odbywała się w większości przypadków za zgodą sądów. Zgodę prawdopodobnie, jak przyznaje, wydał sam przenajświętszy sędzia Tuleya, znana twarz obrony „wolnych sądów”.
Po prostu zastosowano tu znany w polskich urzędach i sądach „taśmociąg”. Hurtowe „klepanie dalej” spraw, żeby nieprzesadnie się wysilać, poddawać analizie, czy w wątpliwość, co jest przecież podobno zadaniem sądu.
To jest dokładnie ten sam mechanizm, który działał w polskich sądach w kwestii reprywatyzacji. Mówi o tym tekst Patryka Słowika w Gazecie Prawnej z 2016 roku, który tę inercję doskonale opisuje:
„I teraz dochodzimy do najsmutniejszego miejsca przy taśmociągu: stanowiska sędziów. Dzika reprywatyzacja, gdy majątki są zwracane osobom o co najmniej wątpliwych podstawach prawnych do ich odzyskania lub wypłaca się niewyobrażalne kwoty nijak nieprzystające do rzeczywistej wartości utraconego dziesiątki lat temu mienia, to w znaczącej mierze wina sądów. A przede wszystkim braku dociekliwości sędziów, braku chęci przyjrzenia się całemu procederowi.
– Sędzia czuje, że coś jest nie tak, że kurator 120-letniej osoby to jednak dziwny przypadek. Ale jeśli wyda niepomyślną dla niego decyzję procesową, to będzie musiał ją uzasadnić na piśmie. A pisać mu się nie chce, a bywa też, że nie umie – twierdzi prof. Łętowska.
Zwraca uwagę na to, że o ile sędziowie z chęcią piszą uzasadnienia wyroków, które wpisują się w ugruntowaną linię orzeczniczą, tak problem pojawia się wtedy, gdy trzeba pójść pod prąd. Bo to wymaga o wiele większego nakładu pracy i nie ma gwarancji, że decyzja utrzyma się w apelacji. A ambicje do naprawy świata i kryteria awansu zawodowego nie zawsze idą w parze. Większości sędziów zależy na tym, by ich skuteczność była możliwie największa.
W efekcie większość orzeczeń jest pomyślna dla ubiegających się o zwrot nieruchomości lub odszkodowanie. A uzasadnienia wyroków są do siebie bardzo podobne. Nie ma w tym nic dziwnego, bo biznes reprywatyzacyjny dba o sędziów: by nie musieli się przemęczać pisaniem, już na pierwszej rozprawie dostają gotowiec. Tak skonstruowane pismo procesowe, że wystarczy je przekopiować do uzasadnienia – tylko trzeba wstawić właściwe dane. Także urzędnicy samorządowi zajmujący się reprywatyzacją wolą się nie wychylać. – Czasem kusi, aby w daną sprawę zaangażować się bardziej, bo ona śmierdzi na kilometr. Ale świadomość, że wówczas sprawa zajmie co najmniej trzydzieści razy więcej czasu niż inna, a tego czasu po prostu nie ma, wcale nie zachęca. Zwłaszcza że jestem rozliczany z liczby spraw załatwionych – słyszę od jednego z nich.
A cytowany już adwokat zauważa: – Wyczuwam w pana głosie pretensję. Niech pan ma pretensje do tych, którzy akceptują przedstawiane przez nas dowody, czyli sędziów i urzędników. Ja i koledzy po fachu wykonujemy jedynie swoją pracę najlepiej, jak potrafimy. Jeśli powiem coś absurdalnego w sądzie, a sędzia to klepnie, to powie pan, że głupi jest adwokat czy że sędzia jest głupi?”.
Stąd też odpowiedź na pytanie dlaczego nikt nie został ukarany w kwestii afery reprywatyzacyjnej i dlaczego tzw. Komisja Weryfikacyjna była tak naprawdę ściemą i sposobem na lans polityków, ale nie doprowadziła do końca sprawy, czyli zwrotu kamienic i ukarania winnych. Politycy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że to jest nie do ruszenia z powodu tego jak działa w tym kraju aparat (nie)sprawiedliwości. Podobnie teraz będzie z komisją ds. Pegasusa.
I tak to wygląda nie tylko w kwestii reprywatyzacji, kwestii inwigilacji, ale każdej innej. Sędziowie korzystają, poza wybitnymi jednostkami, z gotowych schematów, bo to pozwala im szybko odfajkować sprawę i fajrant.
To jest problem, jak pisałem strukturalny, a nie złośliwości pojedynczych sędziów. Ludzie, którzy np. zgłaszają się do organizacji lokatorskich, często snują spiskowe teorie, że sędziowie są w zmowie z kamienicznikami. To nie jest, w przeważającej większości przypadków, zmowa. To z jednej strony inercja i lenistwo, z drugiej dominująca ideologią, jaką w głowie ma większość elit. A to, jak wiemy, nie jest ideologia przychylna niezamożnym.
PiS obiecywał, że „naprawi sądownictwo”, ale zwyczajnie wykorzystał ten system do swoich celów, co najwyżej obsadzając swojakami kluczowe pozycje. Nic nie zostało naprawione, taśmociąg działa dalej w innych sprawach. To uderza głównie w osoby niezamożne, bo bogatych stać na lepszych adwokatów.
Niestety to jest ciągła udręka dla organizacji, które muszą bronic ludzi przed sądami. Czasem udaje się wyrwać aparat sądowniczy z tych kolein, ale nie jest to regułą. Arogancja, automatyzm i zwykła bezmyślność ciągle dominują, bo są nagradzane w ramach tej maszynerii.
Xavier Woliński