Wizja socjaldemokratów sprzed ponad stulecia polegająca na tym, że skoro pracownicy stanowią większość społeczeństwa, to w wyborach, gdy tylko staną się powszechne, będą wygrywać zawsze, okazała się słodkim, szkodliwym złudzeniem.
Dziś już nawet tej socjaldemokracji z nami praktycznie nigdzie nie ma. To, co dziś czasem jeszcze na marginesach się tak określa, niewiele ma z nią wspólnego. To nie oni przegłosowali system kapitalistyczny, to raczej system kapitalistyczny zmienił ich samych, a potem zmielił i wyrzucił na margines historii.
Gdzieniegdzie pojawiają się jeszcze szyldy, ale już bez treści. Tę treść wypełnił liberalizm polityczny (można go określić dla uproszczenia socjalliberalizmem). W ten sposób lewica stała się obecnie najgorętszą obrończynią status quo. A w rolę (pozornego) buntownika wcieliła się prawica.
Nie jest to nic nowego. Powielany jest schemat z lat 20. XX w., kiedy to potężna SPD rozwodniła się w łonie Republiki Weimarskiej, biorąc na swój garb wszystkie ekscesy kapitalizmu, a prawica przyjęła na siebie rolę fałszywej kontestatorki. I lewica zatonęła wraz z systemem, który pomagała kształtować.
Kapitalizm to zbyt potężna siła, żeby dała się zwyczajnie „przegłosować” w parlamentach. Dysponuje licznymi środkami, żeby pacyfikować wszelką opozycję. Sprowadza się to do kija i marchewki. Marchewkę stosuje się wówczas, gdy chce się zachęcić pięknoduchów (dla nich jest socjalliberalizm), a kij żeby spacyfikować nieprzejednanych (na nich wysyła się skrajną prawicę).
Ostatecznie więc wylądowaliśmy w sytuacji, w jakiej się znajdujemy obecnie. Garstka ludzi na całym świecie kontroluje większość zasobów, a reszta walczy o skrawki z pańskiego stołu. Nigdy w historii dysproporcje nie były tak ogromne. Dodatkowo teraz wchodzi „rewolucja AI”, która bez realizacji starego dobrego postulatu uspołecznienia środków produkcji, czyli w tym przypadku społecznej kontroli nad AI, zdegeneruje się w kolejne narzędzie kontroli i wyzysku. I da przeciwnikowi taką przewagę, której już możemy nie dać rady przełamać.
W każdym razie nie damy rady przełamać do czasu, kiedy cały ten wampiryczny system uderzy z pełną mocą w ścianę o nazwie katastrofa klimatyczna. Oni na pewno będą bronić swojej władzy do końca.
Dzisiaj już tego nie ma, a resztka lewicy wisi u klamki tego czy innego establiszmentu liberalnego, czy konserwatywnego, i jedyne, o co się martwi to czy dostanie grant, dotację, czy zostanie zaproszona jeszcze łaskawie do mediów. Czy jednak coś nie powiedziała „zbyt radykalnego”, czy czasem nie zepsuła dobrego humoru liberalnego, czy konserwatywnego pana redaktora, pana decydenta, pana wpływowego członka elit.
To pozbawienie swoje środowiska, swoich organizacji, swoich źródeł finansowania jest jedną z odpowiedzi na pytanie, dlaczego to wszystko tak skarlało.
Dlatego, to co robiłem przez całe życie to, obok pisania, robota organizacyjna, bo bez tego zaplecza lewicowiec nie ma zakotwiczenia w rzeczywistości, a więc sensu istnienia. I to do czego całe życie dążyłem to niezależność od humorów redaktorów z Warszawy związanych z tą czy inną partią. Tę niezależność zapewniają mi do pewnego stopnia czytelnicy i czytelniczki za pośrednictwem Patronite.
Wolałbym zamilknąć niż wisieć u czyjejś klamki i pisać pod zamówienie określonego środowiska i zawracać sobie głowę tym, że skrzywił się jakiś naczelny na moje „radykalne tezy”.
Pozostaje nam szukanie luk i pęknięć w systemie, żeby w nich posiać nasiona, z których może kiedyś wyrosną większe i silniejsze rośliny. Innej drogi do odrodzenia nie widzę. Na pewno nie liczę na wygrane jakichś partii, bo już od dawna nie jestem aż tak naiwny. Wygrywają zazwyczaj na tym tylko wspomniane koterie i „środowiska” obsadzając stołki, a nie my. Zwyczajni ludzie, których przeraża wzrost kosztów życia.
Xavier Woliński