Narodowo-katolicka
prawica i kler nie muszą niczego robić, żeby wygrywać. Wystarczą im
tacy wodzowie w obozie przeciwników jakich mają teraz.
Prezes
fundacji “Nie lękajcie się” wyłudził pieniądze od ofiary księdza
pedofila – informuje Wyborcza. Wyłudził pieniądze od pani Katarzyny,
która wywalczyła od Towarzystwa Chrystusowego milion złotych. Powiedział
jej, że ma raka i nie stać go na operację. Jak pisze gazeta – chciał
też kasę za występ w filmie Sekielskiego (z tego powodu został wycięty).
W wyniku ujawnienia afery zrezygnował z prezesury fundacji. I
to jest jedyny plus w tej sprawie, bo szkody dla sprawy ujawniania
dramatycznych historii ofiar molestowania i nagłaśniania ukrywania tego
faktu przez kler będą spore.
Niestety, po aferze z szefem KOD, po
aferze z księdzem, szefem stowarzyszenia Wiosna (tego od Szlachetnej
Paczki) wychodzą patologie wodzowskiego zarządzania organizacjami
społecznymi. Media cieszą się, kiedy jest “wyrazisty lider”, natomiast
dla samej pracy społecznej jest to skrajnie szkodliwe. Sam dawniej się z
takimi zachowaniami spotykałem w różnych stowarzyszeniach i fundacjach,
na których czele stali wieczni wodzowie, i albo samodzielnie, albo w
niewielkim gronie osób decydowali o działaniach całej organizacji.
Zawsze nieomylni, zawsze pewni, że stowarzyszenie, fundacja to oni, a
nie te szare mróweczki pracujące na rzecz sprawy codziennie.
A
potem panowie generałowie najczęściej chcieli przekuć swój sukces w
organizacji, kontakty, medialną rozpoznawalność w karierę finansową,
polityczną itp. I niemal zawsze kończyło się to albo skandalem, albo
katastrofą, często też dla samego Szanownego Pana Prezesa.
Widziałem takie rzeczy z bliska, czytałem też o aferach w mediach.
Zawsze prowadziło to do zwątpienia w sens zaangażowania, podważało
zaufanie społeczne, które w Polsce i tak jest już zatrważająco niskie.
To jest działalność skrajnie szkodliwa.
Doświadczenie w pracy w
jednym ze stowarzyszeń spowodowało też moją radykalizację w tej materii.
Uznanie, że wodzostwo, hierarchiczność podejmowania decyzji, brak
jasnych mandatów dla danych funkcji, brak przejrzystości finansów itd,
prowadzi do patologii i samozagłady organizacji. Wodzowie zasysają
energię i pracę wszystkich działaczy dla swoich celów i korzyści. A
kiedy wódz popełni błąd, praca wielu ludzi idzie na marne. Na pozór z
zewnątrz przez całe lata może wyglądać jakby wodzowskie zarządzanie było
bardziej skuteczne, bo szybko i bez ceregieli można podejmować decyzje,
nie trzeba przejmować się zdaniem mróweczek, itd. Ale w dłuższym
okresie czasu niszczy to organizację, bo mróweczki często się buntują,
bo nie chcą pracować na rzecz dobrostanu pana prezesa.
Dlatego
jestem zwolennikiem demokracji bezpośredniej, wiązania pisemnymi
mandatami delegatów i osób funkcyjnych, ścisłej kontroli ze strony
członków i członkiń organizacji, pracy kolektywnej i pełnej
transparentności. I z doświadczenia wiem, że jeśli się tego trzyma
konsekwentnie, to po prostu działa dobrze na rzecz organizacji jako
całości, a nie jednej czy dwóch osób. Dzięki temu jest mniej dram,
rozłamów i skandali.
Niestety w Polsce osób, które aktywnie i
świadomie strukturyzują w ten sposób swoje organizacje nie ma zbyt dużo.
Większość działa w modelu “hierarchia i wódz”. I tak to potem wygląda.
Już nie mówiąc o jakości obecnych kandydatów na “wodza”…
Xavier Woliński