Zamiast wolności politycznej ma być wolność konsumpcji

Pamiętacie, jak mi w wyborach samorządowych słabą frekwencję lewicowych wyborców, a zwłaszcza wyborczyń tłumaczyli?

To wszystko nie dlatego, że rząd, a zwłaszcza w większości Lewica wykazała całkowity brak sprawczości i woli walki o takie kwestie jak prawo do aborcji, prawa osób LGBT, czy budownictwo mieszkaniowe. To dlatego, że studenci nie mogli zmienić obwodu głosowania. I załatwione, nie trzeba niczego analizować.

Przyszły wybory do Parlamentu Europejskiego i znowu wynik marny, a ludzie słusznie zniechęceni zostali w domach. Jakaś część też w ramach długoterminowego procesu przepływu elektoratu (zwanego też „zjadaniem przystawek”) poparła PO. I jaką nam bajeczkę znowu sprzedadzą fanboje parlamentarnej Lewicy?

Tymczasem Nowa Lewica tkwi w patologicznym związku z rządem, który przejmuje już dosłownie postulaty i język Ruchu Narodowego (zwolennicy Konfederacji są zachwyceni działaniami rządu Tuska na granicy). Żadne tematy nie idą do przodu. Ani w kwestii praw człowieka (gdzie obserwujemy wręcz regres), ani w kwestii praw pracowniczych, ani żadnych innych istotnych spraw.

Libki postanowiły przejechać prętem po kracie i wrzuciły do debaty znowu zwietrzałą kwestię wolnych niedziel w handlu. Już prawie nikogo, poza ostatnimi neolibami, temat nie rusza. Ludzie się przyzwyczaili, nawet sieci handlowe w większości się dostosowały, a ci dalej swoje, bo jakaś najtwardsza część ich zwolenników się domaga likwidacji wolnego.

Skoro wolne weekendy są tak złe dla pracowników, a każdy chce robić w niedziele, to dlaczego nie domagają się likwidacji wolnych weekendów w ogóle. Pracujące urzędy, pracujące siedem dni w tygodniu szkoły, uczelnie, biura w korposach. Nie domagają się? Dlaczego?

Wiadomo, że chodzi o likwidację wolnego innym, żebym ja mógł realizować swoje konsumpcyjne potrzeby, a reszta to ideologiczna zasłona. Ale co mi po handlowej niedzieli, jeśli będę sam wtedy siedział w pracy? Oczywiście przy tej słabości uzwiązkowienia w prywatnych firmach i teoretycznym tylko istnieniu PIP, skala wymuszania pracy wtedy, kiedy akurat pasuje szefowi, będzie gigantyczna i o żadnej „dobrowolności” mowy być nie będzie.

Wyobraźcie sobie zresztą szkołę, gdzie połowa uczniów akurat sobie wybrała inny dzień, połowa nauczycieli zamiast w poniedziałek, woli pracować w sobotę. Żadnego grafiku nie dałoby się ustalić (pod warunkiem próby realizacji rzekomej dobrowolności). Podobnie jest w sklepach wielkopowierzchniowych, gdzie obsada musi być w zasadzie pełna, więc jednostka nie może podjąć dowolnie decyzji, w jaki dzień pracuje.

Dlatego osoby lansujące likwidację wolnych niedziel handlowych nawet nie próbują wysuwać pomysłu likwidacji wolnych weekendów dla wszystkich, bo by ich własny elektorat zakrzyczał. Chodzi tylko i wyłącznie o zagonienie do roboty wąskiej grupy, która najczęściej nie popiera PO czy TD, więc to żadna strata.

Już to było wałkowane tyle razy… Ale podejrzewam, że tym razem celowo próbują o to wywołać znowu awanturę, żeby przykryć inne kwestie, czyli kompletne wewnętrzne zablokowanie względem jakichkolwiek decyzji w kwestiach, które wymieniłem na początku. Całkowita niemoc. A tu jeszcze realnie brak podwyżek dla budżetówki (związki zawodowe uważają propozycje rządu za skandal)… Brak decyzji względem podwyżek cen energii. Jak żyć panie premierze? Jak żyć?

Xavier Woliński