W ciągu ostatniego roku pojawiło się sporo zdjęć w internecie z tzw. “rewitalizacji rynków”, zwłaszcza z małych i średnich miast.
Tam gdzie w PRL były zieleńce i drzewa, teraz jest goła patelnia złożona z kostki brukowej i betonowych płyt. Sam te zmiany też widzę jeżdżąc po kraju.
Wobec tego pytanie, czy ktoś ma wgląd w świadomość decydentów, którzy to barbarzyństwo realizują? Jaka tu jest argumentacja? To przerasta moje zdolności intelektualne.
Skąd generalnie jakaś epidemia nienawiści do zieleni i drzew? Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, bo w większych, co prawda zaobserwowałem różne skandaliczne próby, ale spotykały się z gwałtownym oporem i na razie jest dość ciągle zielono. I to nie kwestia tylko “Szyszki”, bo wojna z zielenią zaczęła się już wczesniej, a obecnie realizowana jest także w miastach pod kontrolą PO. Wygląda na to, że to jest jakaś wspólna, prawacka mania POPiS-owska i ofensywa antyroślinna.
W każdym razie, nie rozumiem. Może nie rozumiem, bo jako lewak “nie rozumiem Polski”? Ale przecież Polska bywała też zielona? Może więc to raczej kolejna jakaś moda przywleczona przez prawactwo z USA, jak “walka z genderem”, “szkoła chicagowska w ekonomii” czy “muszka Korwina”, która jest atrybutem amerykańskiej skrajnej konserwy.
Xavier Woliński