A teraz krótko o tym, jak przyjrzałem się sposobie myślenia naszej elity i co tam strasznego zobaczyłem.
Jednak nie żałuję powrotu na Twittera. Z kilku powodów. Po pierwsze oczywiście dotarłem do osób, których wcześniej nie miałem „w zasięgach”. Po drugie trafiłem na teksty osób, na które bym wcześniej nie trafił, zwłaszcza, że niektórzy potrafią pisać całe, dość ciekawe, eseje na Twitterze, mimo że nie został on do tego stworzony. Po trzecie mogłem bliżej przyjrzeć się temu, co mają w głowach nasze tzw. elity, kiedy tracą czujność. A rekordziści, którzy spamują Twittera dniem i nocą nie mogą przecież cały czas się pilnować.
No i to jest zasadniczo obraz nędzy i rozpaczy. Płytkość intelektualna, prymitywny język i takież rozrywki. Żenujące żarciki są tam na porządku dziennym. Kiedy sobie pomyślę, jak ogromny wpływ na politykę i gospodarkę tego kraju miały niektóre z tych osób, to wszystko układa się w pełną całość. Wcześniej mogłem podejrzewać, teraz już mam pewność.
Tomasz Lis w ostatnim głośnym wywiadzie chwalił się: „To jest moje medium, moja adrenalina, mój temperament. Poza tym mam grubo ponad milion obserwujących. Pracowałem na to dekadę. To wartość. I szansa”. Coś tam sugerował, że myśli o jakimś biznesie opartym na tych zasięgach.
No właśnie, jeśli ktoś mi powie, że takie osoby jak Lis to już przeszłość i straciły wpływy, libkizm umarł, to przypomnę, że żaden z szeroko rozumianych „naszych” nie osiągnął miliona obserwujących. Niestety prawica wszelkiej maści trzyma się rewelacyjnie w dyskursie. Naszych czasem zaproszą, jak chcą się poboksować, albo wyżalić, że „ich świat już mija” w relatywnie niszowym medium. Może mija, ale stanowczo zbyt wolno.
Swoją drogą pół wywiadu Lisa jest o tym, jak on ciężko pracował, jakie godziny w pracy spędzał. Co ciekawe piszą tak do znudzenia ostatnio rekordziści Twittera, Matczaki, Lisy, Balcerowicze. Lis powiedział w wywiadzie, że Twitter jest jak guma do żucia. Ano jest, dlatego wciąga jego żucie i trzeba dużo samodyscypliny, żeby przestać żuć (to dotyczy zresztą wielu innych społecznościówek). A z ilości tłitów jakie wrzuca to towarzystwo wynika, że to nie jest „wskoczenie na 15 minut”, ale jakaś forma uzależnienia. Każdy i każda z nas niemal zna to uczucie, że człowiek się zawiesił na społecznościówce a robota czeka. I potem faktycznie człowiek siedzi po 16 godzin przed monitorem.
Po iluś latach takiej roboty człowiek przestaje wiedzieć i rozumieć, co się dzieje poza obszarem jego pracy. A robienie w mediach wcale niekoniecznie jest „poszerzaniem horyzontów”. Tam liczy się intensywność, szybkość, wyścig z konkurencją. Nie jakość, ale przede wszystkim ilość. Zwłaszcza w działach newsowych. Zaczynasz myśleć schematami, nie zmieniasz struktur wypracowanych w młodości. Ponieważ nie masz czasu. Na dłuższą lekturę, na chwilę refleksji, na głębszą rozmowę, konfrontację z samym sobą. Kostniejesz.
Potem jak już „do czegoś dochodzisz” (większość nie dochodzi, tylko jest wypluwana, wyciśnięta jak cytryna), to już ci się nie chce zmieniać, bo przecież te schematy zapewniły ci „sukces”. Dlatego te teksty, a zwłaszcza „tłity” tak pachną naftaliną, tak są schematyczne i mało inspirujące. Ci ludzie po prostu są skamielinami swojej własnej przeszłości.
To nie dotyczy tylko ludzi mediów. Znam osoby, które poza pracą nie miały innego życia. I teraz jak po latach ich spotykam, to rozpaczliwie próbują coś z sobą robić, ale ich sposób myślenia o świecie jest często na poziomie szkoły średniej lub studiów. Tam gdzie pozostawili tę myślącą część siebie po raz ostatni.
Czy to jest ich wina? Tych, którzy zostali do tego zmuszeni przez systemowe zależności, nie. To dlatego, że często nie mieli innych możliwości rozwoju. Natomiast niewiele usprawiedliwia tych, którzy ten kult pracy po 16 godzin opisują jako pożądany i słuszny. Którzy tę wyciskarkę do cytryn uzasadniają i otaczają kultem. Choć sami już mają taką pozycję, że mogą poświęcić czas na niezliczone godziny przepychanek na Twitterze.
Ludzie mają prawo do rozwoju poza tym kołowrotkiem. Nikt nie powinien być zmuszany przez kapitalizm do porzucenia siebie najpóźniej w okresie studiów. Ponieważ potem ten czas już najczęściej jest nie do nadrobienia. To jest w jakimś sensie poświęcanie ludzi na ołtarzu „wyników”, „targetów” czy innych bzdur.
Xavier Woliński