Bogowie strąceni z Olimpu

gloomy weather over the rocky mountain Photo by Georgios Parlantzas on Pexels.com

Mamy okres świątecznych seriali i niezbyt mądrych filmów, które oglądamy i czerpiemy z nich rozmaite „grzeszne przyjemności”. Elon Musk postanowił wystąpić w roli tragikomicznej serialu z cyklu Zły Mikołaj. W zasadzie produkuje nową treść już tasiemcowo. Wyciągnąłem popcorn i obserwuję, a to, co widzę opowiadam wam. Jest zabawnie, choć generalne wnioski nie są wcale wesołe.

Nasz ulubiony błyskotliwy umysł, mistrz duchowy wszystkich startupowców, jak wiemy wczoraj postanowił „wyzwolić” Twittera od potrzeby wstawiania linków do twitterowej konkurencji, zwłaszcza tej „przesadnie wolnościowej” i niekorporacyjnej. Ludzie byli banowani nawet nie za linki, ale za samo wspomnienie, że przenoszą się na Mastodona.

To spotkało np. Paula Grahama, jednego z guru Doliny Krzemowej, którego konto zostało z tego powodu zawieszone. Jako że to ważna figura w ich bańce, rozpętała się burza i nawet część Muskowych fanatyków zaczęła wątpić w rozum mistrza. Spanikowany Władca Twittera, przywrócił Grahama po paru godzinach (zapewne wcześniej zadziałał automat, który miał przecież dotyczyć zwykłych ludzi, a nie członków Olimpu). Graham nadal kocha swojego rozbrykanego bobaska, którego nazywa „ekscentrykiem” (pewnie gdyby nie był tak bajecznie bogaty, to określano by go inaczej, ale wiadomo, że bogaci, cokolwiek zrobią, są co najwyżej „ekscentryczni”), choć już przezornie napisał to na Mastodonie.

Ludzie wcześniej informowali, że nie mogli dodać linka do „wrogich” społecznościówek, bo wyskakiwał błąd. Burza trwała, o dokonaniach krzemowego potentata napisały już wszystkie istotne media na świecie. Więc Musk bawiący się w Katarze otoczony wianuszkiem prokremlowskich propagandystów i współpracowników Trumpa, stwierdził, że może jednak przesadził i był łaskaw skasować tę „wolnościową” politykę w zakresie linkowania.

Ale aby jednak podpompować sobie ego, postanowił zorganizować głosowanie, czy dalej powinien kierować Twitterem. Oczywiście u siebie na koncie, gdzie już nie raz wierne grono fanbojstwa przegłosowywało, co tylko chciał. Ale tym razem przegrał plebiscyt w którym wzięło udział 17,5 miliona kont (ile z nich to boty, nie wiadomo). Może jednak ostatnie dokonania Muska otrzeźwiły nawet część zwolenników? Trudno powiedzieć, co tam się wydarzyło.

Musk widząc niekorzystny obrót spraw, zaczął wypluwać z siebie „mądrości ludowe” w rodzaju: „Jak mówi przysłowie, uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić”, albo: „Ci, którzy pragną władzy, najmniej na nią zasługują”. A potem zamilknął i do chwili napisania tego tekstu nic nowego nie napisał.

To mogłoby być materiałem na nową „Opowieść wigilijną”, ale ja bym tego nie prezentował jednak w kategoriach moralnych kłopotów jednostki, ani nie ograniczał tylko do kwestii Twittera.

Musk jest, co lubię przypominać, tylko symbolem tego niedostępnego świata bogaczy. Różnica jest taka, że on, ze względu na swoją osobowość, publicznie dzieli się swoimi wizjami bez lukrowania. Niemal na żywo możemy obserwować jego procesy myślowe. Większość korpolordów ukrywa swoje intencje za PR-ową gadką, lub wyniosłym milczeniem.

Dzięki tej tajemniczości ludzie mogą się łudzić, że za tym wszystkim stoi jakiś szerszy plan, a nie odjazdy, zawiść, kompleksy, czy inne właściwe „zwykłym śmiertelnikom” emocje. Są postrzegani przez tych na dole niczym bogowie. Niedostępni, chłodni, racjonalni. A Musk burzy ten obrazek, ponieważ cierpi na słowotok.

Jeśli ktoś myśli, że władcy innych korporacji, w tym innych społecznościówek, czy generalnie ludzie władzy są jakoś szczególnie różni od śmiertelników, ten właśnie cierpi na złudzenie i wierzy w jakąś „boskość” tych na górze. Ludzie władzy długo dbali o to, żeby oddzielić się grubym murem od „maluczkich” oraz aktywnie pielęgnowali powyższe wyobrażenie. Temu służył ten cały ceremoniał, te wszystkie wyreżyserowane publiczne wystąpienia. Brudy prało się w domu, a strategią (czy często jej brakiem) nie dzieliło się z byle kim. Wówczas wiara we wszechmocne zdolności tych na górze utrwalała przekonanie, że ci na dole mają dokładnie to, na co zasłużyli, bo po prostu nie są dość „wspaniali”, „inteligentni”, „pracowici”. Nie są równi bogom.

Internet zaburzył to wrażenie, a Musk wykonuje krecią robotę z punktu widzenia swojego środowiska, które wyraża rosnącą irytację nie tyle tym, co robi, ale tą ciągłą paplaniną. To jest skrajnie niebezpieczne, bo może ujawnić, że bogowie to zwykli ludzie.

Dla nas wnioski pozostają niezmienne, rządzą gangi oparte na rozmaitych „rodzinach” i „układach”, a nie „geniuszu” czy „wszechmocy”.

Xavier Woliński