Aby zrozumieć przyczynę obecnego stanu publicystyki mediów „libkowych”, trzeba umieścić ją w kontekście historycznym. Bez zrozumienia potęgi, jaką w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych były media zwane „liberalnymi”, nie zrozumiemy co się z nimi dzieje teraz. Należy od razu zaznaczyć, że to był zazwyczaj dość „szemrany” liberalizm, w USA określany raczej jako neokonserwatyzm.
Te media potrafiły obalać rządy, kreować (lub obalać) bohaterów wyobraźni zbiorowej, wymyślać polityki i to nie dla jednej partii, ale całej niemal sceny politycznej. Stąd obecne strącenie z tronu tak bardzo ich boli. Nagle stały się po prostu jedną z wielu stron sporu. Muszą przekonywać, a nie wyłącznie „grzmieć” z pozycji mędrca oraz rozdawać pochwały i nagany. Ciężko im się odnaleźć w tej nowej sytuacji, jak widać i wciąż próbują odgrywać dawne role. Tak, jakby świat się dookoła nie zmienił.
Cóż, „witajcie w naszym świecie”, chciałoby się powiedzieć. Ale nie, to jednak wciąż nie ten poziom na którym wciąż znajdują się ci, piszący z szeroko rozumianej lewicowej perspektywy. My jesteśmy wciąż w katakumbach, a oni, choć już nie na tronie, wciąż są jedną z potęg narracyjnych. Już nie jedyną, ale wciąż silną.
Cóż, mogliby jakoś przepracować tę stratę, szukać nowych prądów, czuć nowe powiewy wiatru i wychodzić poza rzewne zawodzenie i wspominki jak to „kiedyś to było kurła, a teraz nie ma”. Ale zamiast tego wolą stawać się coraz bardziej, jak to się teraz mówi, „krindżowi”. A to tylko nakręca spadek abonentów i subskrybentów, co oczywiście powoduje jeszcze bardziej gorzkie żale. To przyjemne wszystkie swoje porażki zwalać na PiS, bo wygrywa albo wiecznie winną lewicę, bo rzekomo przez nią przegrywają. Wszyscy są winni, wszyscy psują ich „sprytne plany”, wszyscy spiskują przeciw nim…
Ale cóż. Nie mój cyrk… Owszem, mamy sporo powodów do narzekania, więcej na pewno niż libki, ale mimo to uważam, że zamiast jojczeć, trzeba po prostu robić swoje. Choćby po to, żeby nie stać się toksycznym środowiskiem. Czasem ponarzekać można, ale bez przesady. Patrzcie co się z nimi stało i wyciągajmy wnioski.
Xavier Woliński