Obecne protesty to bunt przede wszystkim „Polski powiatowej”.
Z czego wynikają takie wnioski? Im mniejsze miasto, tym więcej osób protestuje. Biorąc pod uwagę proporcje, to właśnie w mniejszych miastach i miasteczkach proporcjonalnie w stosunku do liczby mieszkańców wychodzi na ulice (i to często po raz pierwszy w najnowszej historii w takiej skali) więcej osób.
Dotyczy to także miast w których wygrywał dotąd PiS. Wczoraj zaskoczyła mnie skala protestu w małej miejscowości (5000 mieszkańców) w ładnej, dolnośląskiej Jedlinie Zdrój. To już nawet nie jest poziom miasta powiatowego, ale gminy. I to nie jest wyjątek, ale niemal już reguła.
Mimo że przedwczorajszy protest w Warszawie był imponujący, to jednak niestety Warszawiacy w porównaniu z mniejszymi miastami nieco zawiedli (zwłaszcza że byli wspierani przyjezdnymi). Jeśli w mniejszym mieście, jakim jest Wrocław, wyszła podobna liczba osób dwa dni wcześniej (bez wsparcia zewnętrznego), to Warszawa sama z siebie mogła zmobilizować się bardziej. Nie mówiąc już o małych miejscowościach, w których wychodzi po 5-10 procent mieszkańców, a w których nie ma ani infrastruktury protestu, ani żadnych organizacji, ani tradycji protestowania, a wszyscy się znają, więc jest też większa obawa.
Z czego to może wynikać? W moim przekonaniu wszystko można wyczytać z badań. Wbrew agitce zdurniałej już do reszty konserwy (zdurniałej, bo sama uwierzyła w swoją propagandę), to właśnie w mniejszych miejscowościach i wśród mniej zamożnych sprzeciw wobec zaostrzania ustawy i jednocześnie poparcie dla liberalizacji jest największe. Im bardziej dochody rosną, tym bardziej poparcie spada. Te badania znane są od lat, ale ani lewica, ani prawica najwyraźniej żadnych praktycznych wniosków z tego nie wyciągnęła, że to wcale nie „wielkomiejska młodzież” tutaj jest najważniejsza.
Stąd też dziwi mnie zaskoczenie prawicy (a i sporej części lewicy), skalą oporu małych miejscowości i faktu, że to właśnie u osób o najmniejszych dochodach nastąpiło największe tąpnięcie poparcia dla PiS. To wszystko było jawne, oczywiste, przewidywalne, tylko trzeba było przestać czytać kretyńskie tygodniki (zarówno liberalne, jak i konserwatywne), które karmiły nas głupotami, że „polska małomiasteczkowa to zakuta konserwa na każdym polu” i w dodatku „sprzedała demokrację za pińcet plus więc trzeba ją butować i zaganiać na siłę obelgami do zagrody PiS”.
Nie czytajcie durniów, którzy, zanim coś przemyślą, napiszą tekst dla wierszówki, albo piszą głównie to, co chcą usłyszeć ich czytelnicy, żeby im sprzedaż nie spadła. Wtedy może wreszcie zaczną powstawać porządne strategie polityczne. Osobiście mam ten luksus, że nie zależę od żadnych słupków poparcia, czy sprzedaży, więc mogę wam pisać bez obaw, to co mi się podoba. „Stanowcze unlike” mam już przećwiczone, i po mnie spływa. Nie boję się spadku „poparcia”, bo politykiem nie jestem.
Xavier Woliński