Co to jest lewica wolnościowa?

Drogi czytelniku, droga czytelniczko. Trafiliście na stronę, która niekoniecznie jest tym, czym się wydaje. Wiele osób, które trafia na moją stronę zastanawia się o co chodzi z tą lewicą i z tą wolnością. Czy to czasem nie oksymoron? W czasach pomieszania pojęć zanim zacznie się poważną dyskusję, warto uporządkować sobie podstawowe definicje. Spróbuję to wyjaśnić w kilku słowach, bez nadmiernego lania wody. Bardziej skomplikowane problemy będę starał się wyjaśniać w innych tekstach.

O co chodzi z tą “lewicą”?

Lewica to nie jest żadna określona partia, ani żaden określony system. To jest przede wszystkim pewien świat wartości. Podstawowymi wartościami lewicy od początku jej istnienia są: wolność, równość, braterstwo (obecnie zastępowane to pojęcie jest przez “solidarność”). Wszystkie, różnorodne, często w szczegółowych sprawach nawet sprzeczne z sobą, nurty lewicy wywodzą się z tych właśnie wartości. Różni je natomiast sposób ich realizacji. Liberalizm, socjalizm, komunizm, anarchizm, feminizm. Wszystkie nurty lewicy wyłoniły się w trakcie lub po Rewolucji Francuskiej, która była polityczny fragmentem większej rewolucji, wówczas nabierającej rozpędu – rewolucji przemysłowej, która na zawsze zburzyła stary świat feudalnej arystokracji. 

Obrońcami starego porządku byli reakcjoniści i do pewnego stopnia konserwatyści. Ich świat wartości ufundował prawicę: władza, hierarchia, rodzina, instytucjonalna religia. Wszystko to, co zaburzyć chciały “nowatorskie” nurty lewicowe. Najlepiej prawicowy sposób myślenia wyraził cesarz Wilhelm II:  Kinder, Küche, Kirche  (dzieci, kuchnia, kościół) – który ustalić miał na zawsze rolę kobiety w konserwatywnym świecie.

Czy lewica oznacza miłośników państwowej pałki?

W żadnym wypadku. Historycznie rzecz biorąc lewica powstała wręcz w
opozycji do państwowego państwa scentralizowanego w rękach monarchy lub
konserwatywnego rządu. Lewicowcy wszelkich odmian uważani byli za
“burzycieli porządku państwowego”. Trudno słynnego anarchistę Piotra
Kropotkina uważać za miłośnika państwa. To konserwatyści bronili państwa
i interesów przez państwo umacnianych. Zabraniali pod karą więzienia
zrzeszania się robotników w związki, wysyłali na robotników oddziały
wojskowe, które potrafiły zrównywać z ziemią całe dzielnice miast,
byleby wytępić “buntowników”. 

Symbole lewicy: czerwone i czarne flagi, pojawiły się w pierwszej
połowie XIX wieku na barykadach Paryża i Lyonu, gdzie robotnicy domagali
się polepszenia warunków bytowych, a w zamian spadał na nich grad kul.
Czerwień oznaczała właśnie krew robotników przelaną podczas tych
wydarzeń, czerń, częściej używana przez anarchistów, zaś robotniczy
gniew. 

Jeszcze przed wojną, w II Rzeczpospolitej tak wychwalanej obecnie przez sporą część prawicy, w czasach straszliwej, niewyobrażalnej dziś już biedy, na strajkujących robotników, bezrobotnych i chłopów wysyłano oddziały wojskowe i strzelano z karabinów maszynowych. Ofiarami tych zbrodni padło mnóstwo ludzi. Dziś już o nich nikt nie pamięta, o groby dba garstka świadomych historii osób. Nie ma miesięcznic, ani uroczystych obchodów, bo dla prawicowej władzy, która wmówiła całemu pokoleniu, że “lewica to zamordyzm” wspominanie tego jest nie na rękę. Dokonuje się prawdziwej inżynierii społecznej, prawdziwie orwellowskiej manipulacji przeszłością. 

Niestety po wojnie władzę w naszej części Europy zdobyła autorytarna forma lewicy, innej niż tradycja polska, czy zachodnia, która mimo pewnych osiągnięć, jeśli chodzi o odbudowę kraju po straszliwej rzezi wojennej, nie była w stanie odrzucić metod rządzenia właściwych prawicy i szybko, tak jak władza przedwojenna, czy jeszcze wcześniej – carska, wyprowadzała siły porządkowe na ulicę i nawet, mimo że mieniła się “robotniczą”, strzelała do robotników. Ale nigdy nie należy zapominać, że te metody rządzenia zostały przejęte od poprzedników i były zdradą lewicowych wartości, a nie “realizacją lewicowych idei”, które rzekomo “zawsze prowadzą do zbrodni”. 

Stosunek do państwowej przemocy świetnie wyraża fragment
Międzynarodówki, francuskiej pieśni, której tekst doskonale wyraża
ideały lewicy: 

“Rząd nas uciska — kłamią prawa,
Podatków brzemię ciąży nam,

I z praw się naszych naigrawa

Ten, co z bezprawia żyje sam!”

Przy okazji dodajmy, że ten fragment został ocenzurowany przez Stalina w ZSRR. Stalinowi nie było po drodze z większością wartości lewicowych, ponieważ uznał za stosowne kontynuować raczej tradycje carskiego samodzierżawia, zgodne raczej z monarchistycznym powiedzeniem Ludwika XIV “państwo to ja”, niż realizować lewicowe projekty wolnościowe. Za przypomnienie, a już na pewno starania o realizację lewicowych wartości w stalinowskiej Rosji groziła śmierć, którą poniosło setki tysięcy lewicowców: anarchistów, socjalistów, eserowców, ludowców, a także wreszcie i przywiązanych do swojej idei na serio komunistów. W stalinowskiej Rosji lepiej było być byłym carskim oficerem niż lewicowcem. W tej wypaczonej wersji dotarło to do nas. 

O co chodzi z tą “wolnością”?

Jak już wspominałem wyżej, pojęcie “wolności” jest częścią lewicowej triady – wolność, równość, solidarność. Różnice pomiędzy różnymi nurtami lewicowymi biorą się często z różnej wagi, jaką przykładają do poszczególnych członów. Np. dla jednych ważniejsza jest równość, dla innych wolność. 

Ja związany jestem z nurtem lewicy, która przywiązuje dużą wagę do pojęcia “wolności”. Bowiem uznaję, że życie nawet w złotej klatce jest beznadziejne. Ludzie mają prawo wyboru, nawet jeśli wybiorą źle. Dzięki złym wyborom możemy się nie tylko uczyć, czasem dzięki “błędowi” dokonuje się postęp. Wszak wiele odkryć naukowych wzięło się z jakiegoś błędu. Ewolucja także opiera się na “błędzie”. Gdybyśmy nie mieli wolności popełniania błędów bylibyśmy bezmyślnymi maszynami. Część lewicy nie docenia tego elementu triady. 

Z drugiej strony, w przeciwieństwie do większości liberałów, mój nurt lewicy uważa, że człowiek głodny i biedny wolny nie jest. Jak zauważył to wybitny demokratyczny socjalista  George Orwell w polemice z liberałem Friedrichem von Hayekiem, jeśli “wolny rynek” doprowadzi ludzi do biedy lub niepewności co do swojego bezpieczeństwa na poziomie egzystencjalnym, to w imię bezpieczeństwa zdesperowani poprą każdego tyrana, który im je zapewni. Sprzedadzą się pierwszemu lepszemu “dobremu panu”. W ten sposób utopia wolnorynkowa doprowadzić może paradoksalnie do likwidacji wolności. Mamy tego rozliczne przykłady w historii. Kryzys kapitalizmu wyniósł Hitlera do władzy, naiwność wcześniejszych liberalnych rządów we Włoszech i ich polityka doprowadziła do władzy Mussoliniego. 

O co chodzi z tą “równością”?

Stąd też moja opcja lewicowa przywiązuje wielkie znaczenie do pojęcia równości jako gwarantki utrzymania wolności. Nie chodzi tu tylko, albo nawet głównie o “równość ekonomiczną”, ale nade wszystko związaną z nią równość polityczną. Ludzie, czy też instytucje (organy państwa, firmy prywatne), które kumulują w swoich rękach wielkie bogactwo, wraz z tym najczęściej kumulują także władzę lub polityczny wpływ. Wygrany w grze rynkowej, będzie chciał swoją pozycję zachować, korzystając z przewagi jaką w tym momencie uzyskał. Tak więc bogactwo to nie jest tylko problem ekonomiczny, ale przede wszystkim polityczny. Bogate firmy mogą np. znacznie łatwiej wpływać na państwo i jego urzędników niż niezamożni ludzie. W ten sposób państwo staje się strażnikiem bogactwa nielicznych. 

Mamy także tutaj problem kontroli zasobów, które zasadniczo są wspólne. Wszak żadna siła zewnętrzna nie nadała bogactw ziemi “na własność” jakiejś określonej grupie ludzi. To była decyzja polityczna. Ziemia należy do wszystkich jej mieszkańców (w tym także tych nie-ludzkich). Niestety, z powodu nierówności ekonomicznych o zużyciu ograniczonych zasobów decydują głównie zamożni. Im bardziej zamożni, tym większy mają na to wpływ. Często biedni zaś otrzymują w “darze” odpadki cywilizacyjne i żyją dosłownie na śmietniku. 

Dodatkowo w obecny model gospodarowania staje się przestarzały. Wraz ze wzrostem mechanizacji produkcji coraz więcej zawodów wypieranych jest z rynku. Coraz mniej pracy najemnej potrzeba. System oparty na ocenie “przydatności do życia” na bazie wyceny pracy staje się niefunkcjonalny. Coraz więcej ludzi będzie bezrobotnych, a przy obecnej państwowej ochronie kapitalistycznego prawa własności, coraz mniej ludzi będzie czerpać owoce z tej drugiej rewolucji przemysłowej, jak ją niektórzy nazywają. Doprowadzić to może do sytuacji, gdzie miliardy będą bezrobotne i uzależnione wyłącznie od filantropii bogaczy. Już teraz jeden procent światowych bogaczy posiada tyle, ile połowa najbiedniejszych mieszkańców Ziemi razem wziętych, a ten proces pogłębiania się nierówności ciągle narasta. 

Wiele mówi się o “refeudalizacji” systemu gospodarczo-politycznego.
Garstka arystokratów na których bogactwo i próżniacze życie (być może
nawet niemal wieczne, dzięki gwałtownemu rozwojowi medycyny) pracować
będą maszyny i nieliczni inżynierowie, rządzić będzie miliardami
“zbędnych ludzi”. Dodatkowo karmionych jakąś propagandową papką o “życiu
arystokratycznych rodzin”, jak dzisiaj karmieni jesteśmy w mediach
życiem celebrytów. 

Czy to jest przyszłość jaką chcemy dla swoich dzieci i wnuków? Najtęższe
umysły na świecie ten problem zauważają i próbują go rozwiązać, ale w
obecnym systemie to rozwiązanie jest niemożliwe. Należałoby zupełnie
zmienić reguły gry. Uspołecznić środki produkcji i dystrybucji i poddać
je demokratycznej kontroli wszystkich obywateli, tak aby wzrost
bogactwa, a więc wykorzystanie wspólnych zasobów dzielony był według
potrzeb, a nie według papierowych praw ustanowionych przez skorumpowane
rządy.

To wydaje się obecnie “utopią”, tak jak demokracja parlamentarna wydawała się “utopią” w feudalizmie, a lot na księżyc w XIX wieku. Nadejdzie jednak moment, kiedy nie będziemy mieli wyjścia i będziemy musieli sięgnąć po coś, co dziś wydaje nam się “utopią”. Utopia to nic innego jak jedna z możliwych form przyszłości. Oby przyszłość nie okazała się dystopią. 

Wszystko to jednak blednie w obliczu kryzysu ekologicznego, którego ten system nie jest w stanie zatrzymać, ponieważ u swoich podstaw działa jak komórka rakowa. Opiera się na ciągłym i nieustającym wzroście produkcji. Ileż to razy słyszeliśmy, co się stanie, jeśli spadnie nam “PKB”? Kraje są porównywane ze względu na tempo wzrostu PKB itd. A cóż to jest PKB? To jest po prostu ilość produktów i usług wytworzona w danym okresie. Czyli aby ten system trwał musi bez końca produkować więcej i więcej. A zasoby tej planety są ograniczone, jej możliwości absorbcji negatywnych skutków bezrozumnego wzrostu też. Najbardziej pesymistyczni naukowcy zajmujący się tym problemem uważają, że zmiany klimatu i inne problemy wynikające z naszego sposobu gospodarowania doprowadzą do końca jeszcze tego wieku wyginięcia 80 procent ludzkości. Nawet jeśli to skrajne szacunki, to większość naukowców zajmujących się tym tematem nie ma wątpliwości, że żarty się skończyły. Sama egzystencja naszego gatunku (oraz tysięcy innych gatunków) na tej planecie jest zagrożona. 

Tak więc powinienem zmienić pytanie: czy w ogóle nasze dzieci i wnuki będą miały jakąś przyszłość i czy w ogóle będą miały szansę żyć. 

Co robić więc?

Powinniśmy przejąć kontrolę nad swoim życiem i tym, co na jego jakość ma wpływ. Bardziej interesować się sprawami publicznymi i brać bardziej aktywny udział w wywieraniu nacisku na decydentów. Organizować się, buntować się i sprzeciwiać. Ponieważ jak napisał hinduski filozof  Jiddu Krishnamurti:  Nie jest miarą zdrowia być dobrze przystosowanym do głęboko chorego społeczeństwa.

Bunt jest naturalną częścią ludzkiej kondycji. Najstarsze egipskie papirusy wspominają o buntach przeciwko władzy monarchii faraonów. 

Ale oprócz buntu należy organizować się na takich zasadach, jakbyśmy chcieli, aby wyglądał świat społeczny w przyszłości. Sam nie tylko o tym piszę, ale staram się realizować to w praktyce. Działam w organizacjach (pracowniczych, lokatorskich), gdzie nie istnieją niekwestionowani wodzowie. Władza rozproszona jest wśród wszystkich członków i członkiń. Delegaci na zjazdy krajowe i międzynarodowe (jak np. w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Pracowników), są wiązani instrukcjami, gdzie zapisane są decyzje danej sekcji i które oni jedynie przedstawiają. Delegaci są odwoływalni w każdej chwili. Nasza organizacja oparta jest na zasadzie decentralizacji i sieciowej struktury. Sieciowa struktura, która nie ma permanentnych władz centralnych i jednego lub kilku liderów jest trudniejsza do zniszczenia lub skompromitowania (jak ostatnio mieliśmy tego przykład w przypadku KOD). U nas najbardziej podstawową jednostką polityczną jest każdy członek i członkini oraz jego lub jej sekcja oraz zjazd. Nie “komitet centralny”, “zarząd główny” itd. 

Tak samo uważamy, że proces polityczny powinien być rozproszony w innych dziedzinach – nie na bazie demokracji przedstawicielskiej, gdzie poseł czy radny ma całkowicie wolny mandat i może zmieniać decyzje wyborców dowolnie, tak jak mu się podoba (albo otrzyma dla tej zmiany odpowiednią zewnętrzną “zachętę”), ale na podstawie demokracji bezpośredniej i delegatów wiązanych instrukcjami. Demokratyczne decyzje powinny obejmować też, jak pisałem wyżej, całość życia społecznego, także gospodarkę, która obecnie zarządzana jest w zasadzie głównie przez dominujące na rynku podmioty. Wolne, demokratycznie zarządzane gminy polityczno-gospodarcze sfederowane od dołu do góry w federacje, to model polityczny, który najbardziej by mi odpowiadał. 

Czy Lewica Wolnościowa związana jest z jakąś partią polityczną?

Na mojej stronie nie znajdziecie propagandy partyjnej. Nie jestem związany z żadną partią. Uważam wręcz, że wartości lewicowe najlepiej realizowane są poza partiami, w ruchach społecznych. Kiedyś napisałem takie zdanie w dyskusji z pewnym działaczem partyjnym: “Ruch jest wszystkim, partia niczym” i to obrazuje mój stosunek do tej kwestii.


Wręcz uważam, że różne partie konkurujące między sobą o członków i wpływy rozbijają ruchy społeczne na sekty polityczne. To się stało np. z ruchem pracowniczym. Każda niemal partia chce mieć podporządkowany sobie związek, co rozwinęło się już w formie groteskowej w przypadku Solidarności, która na sztywno związała się z określonym obozem politycznym. To jest szkodliwe, wprowadza do i tak już słabego ruchu konflikty zupełnie zbędne, bo nic tak ludzi nie dzieli jak odmienna religia czy sympatie partyjne. Zwłaszcza w naszym społeczeństwie, gdzie mamy wrogie obozy skupione wokół wodzów partyjnych, które w imię swoich guru są w stanie się pozagryzać, bez względu na to jakie to przyniesie skutki dla społeczeństwa. 

Ludzie powinni odzyskać głos i kontrolę nad swoim życiem. Elity polityczne i gospodarcze nas zawiodły na manowce, wręcz na skraj zagłady naszego gatunku. Polityka to zbyt poważna sprawa, żeby zostawiać ją politykom. Zwłaszcza polityka oparta na lewicowych wartościach. Nasze miejsce jest przede wszystkim w organizacjach społecznych, które nie tylko walczą o poprawę bytu ludzi tu i teraz, ale jednocześnie próbują być “zalążkiem nowego w skorupie starego”, jak mówi stara strategia anarchistyczna. Nie czekajmy więc aż ktoś lepszą przyszłość nam z góry “da”, bierzmy ją sami w swoje ręce i twórzmy ją już dziś wspólnie z innymi. 

Xavier Woliński