Od stycznia wchodzi „pełne ozusowanie umów zlecenie”. Chodzi o ograniczenie kombinacji z kilkoma umowami, tak żeby finalnie płacić mniej. Celem jest dążenie do zrównania z sytuacją składkową jaka jest na umowę o pracę.
Plus tego rozwiązania jest taki, że świadczenia wypłacane będą nieco wyższe i nieco mniej może się opłacać zatrudniającym wypychać na śmieciówki.
Problem jednak z koncepcją jaką przyjęła m.in. Solidarność polegającą na tym, że samo ozusowanie „zniechęci” zatrudniających do stosowania śmieciówek w moim przekonaniu jest oparta na błędnym rozumowaniu.
Po pierwsze, jeśli ktoś chce „kombinować”, pozostaje umowa o dzieło. Po drugie zatrudniający nie wypychają pracowników na śmieciówki tylko dlatego, że są „tańsze” pod kątem oskładkowania. Chodzi o to, że pracownik jest w znacznie gorszej pozycji podlegając Kodeksowi Cywilnemu, a nie Kodeksowi Pracy. Walka przed sądami cywilnymi dla pracownika to droga przez mękę i nietania sprawa w porównaniu z Sądami Pracy.
Stąd też zatrudniający, nawet kiedy obciążenia składkowe byłyby równe, albo nieco większe, i tak będą starali się omijać umowy o pracę na rzecz umów cywilnoprawnych. W kontekście relacji pracownik-zatrudniający oprócz kwestii finansowych, równie ważne są relacje władzy. Zatrudniający bardzo lubią swoje poczucie kontroli nad życiem innych osób. Z tego powodu ograniczający ich władzę Kodeks Pracy jest przez nich tak krytykowany.
Dlatego uważam, że walka powinna toczyć się głównie o egzekucję stosunku pracy na podstawie zapisanych już w Kodeksie Pracy zasad, które mówią, że stosunek ten powstaje, gdy praca jest wykonywana w miejscu, czasie i pod kierownictwem zatrudniającego. Ustanawianie tego stosunku, przy zaistnieniu tych warunków, powinno działać automatycznie pod kontrolą związku zawodowego i inspekcji pracy. Jeśli zatrudniający nie zgadzałby się z taką decyzją, musiałby dowodzić, że jest inaczej przed sądem, a nie odwrotnie jak jest teraz.
Bez tego „walka o ozusowanie” tylko w niewielkim stopniu zmieni sytuację na lokalnym rynku pracy. Nadal będzie utrzymywana fikcja, że „pracownik i zatrudniający są wolnymi i równorzędnymi partnerami na rynku pracy i nie zachodzi pomiędzy nimi żadna relacja władzy”. Cóż, jeśli by tak było to powszechnie byłyby „rozmowy o pracę”, gdzie to pracownik siedziałby za biurkiem, a w kolejce w korytarzu czekaliby zatrudniający, żeby przedstawić swoją ofertę w postaci „listu motywacyjnego”.
Xavier Woliński