Obecne zamieszanie związane z Trybunałem Konstytucyjnym, choć wygląda na kolejną personalną przepychankę pomiędzy PiS a PO o stołki, ma głębsze podstawy i być może będzie miało też poważniejsze skutki. Jest to bowiem konflikt dwóch wizji ustroju w ramach tzw. demokracji przedstawicielskiej. W skrócie można by to przedstawić jako walkę ideału „demokracji liberalnej” z „demokracją suwerenną”, jak określa to PiS.
Aby wyjaśnić sytuację, należy przeanalizować po co w ogóle ustanowiono Trybunał Konstytucyjny. Od samego zarania idei i praktyki demokracji istnieją dwa rodzaje lęków, które jej towarzyszą. Pierwszy, to lęk elity, często klasy rządzącej, że większość ją „przegłosuje”. Drugi lęk dotyczy zaś władzy wykonawczej, że zgromadziwszy w ramach demokratyczno-przedstawicielskich mechanizmów dostatecznie dużą władzę zlikwiduje demokrację.
Już w starożytnej Grecji debatowano nad tym problemem. Platon twierdził, że demokracja przeradza się w tyranię. Najlepiej gdyby władze sprawowali królowie-filozofowie, albo w łagodniejszej wersji „oświeceni” filozofowie kontrolowali pozostałe władze.
W uproszczeniu, z tego pierwotnego lęku wywodzą się obecne Trybunały Konstytucyjne, przy czym w ramach tego rozwiązania filozofów zastąpili sędziowie. Choć Trybunały istniały już wcześniej w Czechach i Austrii, szczególnie rozwinęły się w Europie po II Wojnie Światowej. Zwłaszcza wzorcowy jest tu trybunał niemiecki, który liberalna opinia publiczna uznała za bezpiecznik przed kolejnym Hitlerem, który ich zdaniem doszedł do pełni władzy w pełni demokratycznie (co nie do końca jest prawdą, ale nie miejsce tu na dokładne tego omawianie, może zrobię to w innym tekście w przyszłości). W następnej kolejności optykę tę przejęły inne kraje liberalno-demokratyczne.
Jest to oczywiste złudzenie, jedno z wielu złudzeń liberałów w moc papierowego prawa. Jeden z pierwszych Trybunałów Konstytucyjnych – austriacki – został sparaliżowany błyskawicznie i bez żadnych problemów po puczu kanclerza Engelberta Dollfussa w 1933 roku, wprowadzając system zwany „austrofaszyzmem”. Sędziowie w togach to nie ponadludzcy herosi, którzy mocą swojej woli są w stanie ochronić kraj przed dyktaturą, broniąc go przed bagnetami za pomocą książek prawniczych. Zwłaszcza jeśli sami ją popierają (jak to było w przypadku kilku sędziów trybunału, którzy sami zrezygnowali ze swojej roli, aby ułatwić przejęcie władzy faszystowskiej prawicy). W takich sytuacjach wystarczy dostatecznie zdeterminowana władza wykonawcza i ustawodawcza.
Tak więc TK może obradować wyłącznie na łasce pozostałych władz. Nie ma żadnych dywizji, żeby odwołać się do słynnego powiedzenia Stalina.
Skoro nie chroni nas przed tyranią, pozostanie ochrona elit przed „motłochem” i tę funkcję wykonuje już znacznie lepiej. Elity za pomocą odpowiedniej interpretacji Konstytucji mogą tak manipulować prawem zachować swoje przywileje, zwłaszcza ekonomiczne albo światopoglądowe. Niemal cały system sądowniczy w Polsce jest przesiąknięty ideologią konserwatywno-liberalną.
Polski Trybunał Konstytucyjny bardzo rzadko zajmował się ochroną ekonomicznych zdobyczy konstytucyjnych pracowników, czy lokatorów, choć ich prawa są notorycznie łamane. A jeśli już się zajmował, zachowywał stanowisko ambiwalentne, często jednak stawiając własność ponad inne wartości. Np. w listopadzie 2010 roku TK uchylił przepis kodeksu postępowania cywilnego, który nakazywał komornikowi wstrzymanie eksmisji do czasu wskazania przez gminę lokalu socjalnego. Wprowadziło to de facto ponownie eksmisje na bruk. Z drugiej jednak strony uznał za niezgodne z konstytucją ograniczenie praw do tworzenia związków zawodowych do pracowników zatrudnionych na etacie (co i tak niewiele daje w praktyce, jeśli chodzi o ochronę pracowników „nieetatowych”, biorąc pod uwagę orzecznictwo sądów i ustawy). Natomiast uznał za konstytucyjne podniesienie wieku emerytalnego.
„Filozofowie w togach” bardzo często tak manipulują interpretacją prawa, żeby zmniejszyć uprawnienia pracownika i nie stanowią przed kapitalistycznym wyzyskiem żadnej istotnej ochrony. Dodając do tego przewlekłość postępowania, otrzymujemy kompletną wolną amerykankę. Jeśli pracownik nie wygra „tu i teraz” starcia z pracodawcą, to sądy będą tak długo mieliły jego sprawę aż prędzej umrze z głodu niż uzyska jakiś ochłap.
W sprawach światopoglądowych wyroki TK to już skrajna konserwa. Do tego stopnia, że zwykłem go nazywać Trybunałem Kościelnym. Np. w 1996 roku Trybunał Konstytucyjny odrzucił możliwość przywrócenia przerwania ciąży na życzenie, uzasadniając to w ten sposób: „Wartość konstytucyjnie chronionego dobra prawnego jakim jest życie ludzkie, w tym życie rozwijające się w fazie prenatalnej, nie może być różnicowana. Brak jest bowiem dostatecznie precyzyjnych i uzasadnionych kryteriów pozwalających na dokonanie takiego zróżnicowania w zależności od fazy rozwojowej ludzkiego życia. Od momentu powstania życie ludzkie staje się więc wartością chronioną konstytucyjnie. Dotyczy to także fazy prenatalnej”. Skoro więc brak precyzyjnych kryteriów, uznajmy kryteria kościelne.
Także ostatnio Trybunał uznał, że niekonstytucyjny jest obowiązek wskazania innego lekarza lub szpitala przy odmowie świadczenia z powołaniem się na klauzulę sumienia oraz niemożność powołania się lekarza na klauzulę sumienia „w innych przypadkach niecierpiących zwłoki”.
Paradoksem jest, gdy widzę teraz część feministek, które koczują przed TK i bronią tego trybunału jak niepodległości. Tak naprawdę Kaczyński paraliżując i niszcząc ten bezpiecznik otwiera w przyszłości drogę lewicy do zmiany obecnej ultra-religijnej ustawy antyaborcyjnej. Bez tego zapewne nie byłoby to możliwe.
Tutaj przechodzimy do kolejnego aspektu sprawy. Kaczyński, skupiony ściśle na bieżącej taktyce i logice władzy, nie rozumie chyba, że paraliżując TK i odbierając autorytet „filozofom w togach”, obsadzając go posłami swojej partii, otwiera drogę także dla swojej konkurencji, która po zdobyciu władzy może teraz także TK traktować „per noga”. Z punktu widzenia lewicy, to wcale nie musi być takie złe. Plus jest taki, że gdyby próbowała robić to lewica, zostałaby zniszczona oskarżeniami o „powrót do PRL” (choć to PRL ustanowił Trybunał Konstytucyjny). Prawica otwiera puszkę Pandory sama i sama także będzie ponosić tego konsekwencje.
Przyszłość pokaże, czym to się skończy. Tymczasowo PiS-owska prawica tryumfuje i zwycięża. Pytanie, czy nie będzie to dla niej pyrrusowe zwycięstwo. Za cztery lata może przyjść inna władza i zrobić dokładnie takie samo przejęcie władzy, albo nawet większe i po prostu wsadzić do więzienia Kaczyńskiego z Ziobrą. Jeśli rozmontują teraz bezpieczniki na różnych poziomach i wprowadzą zasadę, że zwycięzcy wolno wszystko (choćby głosowało na niego zaledwie de facto tylko 18 proc. uprawnionych), sami mogą się przekonać, że to miecz obosieczny.
W każdym razie, lewica nie powinna mieć złudzeń i tych złudzeń umacniać w społeczeństwie, że jakaś „rada mędrców” ich ochroni przed arbitralnością władzy, przed zamordyzmem. Może to zrobić tylko zorganizowane demokratycznie, świadome i zmobilizowane społeczeństwo, które w razie czego będzie mogło nawet wkroczyć do Urzędu Rady Ministrów i po prostu rozgonić towarzystwo w sytuacji zagrożenia autentycznego dyktaturą. Taka groźba znacznie bardziej działa na wyobraźnię rządzących niż jacykolwiek sędziowie-filozofowie, a nawet perspektywa wyborów, bo przed wyborami można się „przebrandować”.
Kultywowanie liberalnych złudzeń w niczym nam nie pomoże. Prezydent Allende wierzył w państwo prawa, a zamachu stanu, w którym on i wielu innych straciło życie, dokonał jego własny szef armii. Piłsudski podtarł sobie tyłek Konstytucją, dokonując zamachu stanu w 1926 toku. Austriacy także wierzyli w państwo prawa, ale Trybunał nie uchronił ich przed dyktaturą. Społeczeństwo może obronić się tylko samo, albo skazane jest na łaskę walk frakcyjnych w łonie elit.
Xavier Woliński