Czy warto umierać za rząd Tuska?

crowd of people walking on street near shop showcase Photo by Markus Spiske on Pexels.com

„Czy warto umierać za zakaz handlu w niedzielę?” pyta publicysta Krytyki Politycznej Jakub Majmurek. Oczywiście w tekście, jako osoba bez wątpienia nie pracująca na kasie w supermarkecie i nie zmuszona do przerzucania ton towaru przez większość życia, przyjmuje perspektywę konsumenta.

Ja bym zmienił pytanie, bo ostatecznie o to tu chodzi, czy rząd Tuska jest wart czegokolwiek. Tak, wiem trzeba bronić kraju przed PiS i „wolnych sądów”. Tylko dlaczego zawsze na ołtarzu tej (pseudo)demokracji poświęca się prawa pracownicze? A zwłaszcza nie swoje prawa, tylko czyjeś. Wiem, że publicysta KP jest też krytykiem filmowym, czy np. zgodziłby się na taki deal: „Rząd Tuska i „wolne sady” z Zollem i Rzeplińskim na czele w zamian za całkowitą komercjalizację, żadnych dotacji do „kultury wyższej”, do niszowych filmów i kin studyjnych, a także oper, teatrów itd.?”. Myślę, że taki tekst na tym portalu nie mógłby się ukazać, ze względu na to, że sporo czytelników i zapewne sponsorów jest silnie emocjonalnie związana z tą sferą. W przeciwieństwie do pracownic kas.

Tymczasem mam w zwyczaju wyrabiać sobie opinię na dany temat pytając samych zainteresowanych. Wolnelewo to mój autorski projekt, ale wyjątkowo, jak być może pamiętacie, oddałem tę przestrzeń komu innemu w trakcie kryzysu zdrowotnego – pracownikom. Zamieściłem wówczas tekst pracownicy sklepu wielkopowierzchniowego w którym wyraża swoje zdanie na ten temat:

„Wiele osób, zwłaszcza tych, co pracują już kilkadziesiąt lat wie, jak taka praca niszczy zdrowie i dla nich nie ma w ogóle dyskusji w tym temacie. Dzień, gdy sklep jest zamknięty dla pracowników jest niezbędny. Nie ma wtedy zagrożenia, że nagle kierownik każe ci przyjść, bo ktoś się rozchorował. Nie wiem, czy ludzie zdają sobie z tego sprawę ale sklep sieciowy nie może nie działać. Nie można powiesić karteczki „dzisiaj zamknięte, przepraszamy”. Pracodawca ma prawo ściągnąć z urlopu, z dnia wolnego, bo on musi otworzyć sklep. Dlatego jeden dzień w tygodniu musi być wolny od handlu. Co najmniej jeden”.

Z jednej strony więc lewica mówi o skracaniu czasu pracy, o czterodniowym tygodniu pracy, ale rezygnując z wolnych niedziel podważa tę narrację. Nie pracować mają wybrańcy, którzy w tym wolnym czasie przekształcają się w konsumentów (np. kultury), a reszta ma robić na okrągło, żeby obsłużyć tę „arystokrację pracowniczą”.

Tymczasem mamy problem z brakiem chętnych do pracy w handlu, zwłaszcza stałych pracowników, bo dorywczych zawsze się znajdzie, ale kto ich przyuczy, albo zapewni ciągłość? „Właściciele sklepów mają ogromy problem ze znalezieniem ludzi do pracy w sprzedaży. Choć zarobki są zachęcające, nie przekonują szczególnie młodych ludzi. (…) Szczególnie poszukiwani są kasjerzy, przedstawiciele handlowi, a także magazynierzy. 66 proc. pracodawców twierdzi, że zainteresowanie ofertami pracy jest niewielkie” – napisał kilka dni temu dziennik.pl. Tak więc pomysły PO o wyższych płacach w niedziele nie ściągną do tej roboty ludzi. Spróbujcie wprowadzić niedziele handlowe i odejdą nawet ci stali pracownicy, którzy jeszcze tam są. Pozostaną tylko dorywczy pracownicy i desperaci.

Pojawiające się w coraz większym stopniu kasy samoobsługowe nie zastąpią stałych pracowników (bo maszyny się zawieszają, ciągle ktoś chce o coś zapytać żywego pracownika itd.) i nie są wprowadzane nawet po to, żeby wypchnąć pracowników. Są właśnie dlatego, że wiele osób nie chce już pracować w handlu i wiele osób już nie wróciło po okresie lockdownów.

Są nawet związki zawodowe, które co prawda niespecjalnie mają członków w sklepach wielkopowierzchniowych, ale podbijają tę liberalną narrację przeciwko wolnym niedzielom. Ja mam taki eksperyment do zaproponowania. Niech swoim członkom i członkiniom przykładowo pracującym w ZUS zaproponują, żeby zaczęły się analogicznie domagać pracy urzędów przez siedem dni w tygodniu. Uzasadnienie może być identyczne jak w przypadku kasjerek: „Przecież ludzie w tygodniu nie mają czasu na chodzenie po urzędach, więc powinny być czynne non-stop”. Sądzę, że taki związek nie przetrwa miesiąca w tej branży.

Rząd Tuska generalnie nie jest wart żadnych koncesji ze strony świata pracy, a jeśli Lewica w ogóle chce się uwiarygodnić na nowo wśród pracowników różnych branż, a nie tylko uprzywilejowanej mniejszości, nie powinna takich podszeptów słuchać. Nie wiem dlaczego za obsesje klasy średniej ciągle mają płacić szeregowi pracownicy i pracownice. Chyba już tego mieliśmy nadmiar w ciągu ostatnich 30 lat, gdzie wszystko niemal było kształtowane pod interesy garstki przedsiębiorców i zamożnych specjalistów.

Mam wątpliwości, czy partyjna Lewica będzie na tyle „waleczna”, żeby moich opinii posłuchać… Ale to nie ja walczę o uzasadnienie swojego istnienia i szacunek świata pracy, bo ten akurat sobie wypracowałem własną robotą przez wiele lat działalności. A jeśli Lewica chce się rozpłynąć w libkowym cielsku, to cóż. Niech czyta podszepty krytyków filmowych, a nie działaczy lokatorskich i pracowniczych.

Xavier Woliński