Mam znajomych w różnych inicjatywach społecznych. Także w partiach. I przed każdymi wyborami dostaję propozycje, żeby poprzeć tych, czy owych.
A ja osobiście uważam, że komentator polityczny, czy dziennikarz powinien zawsze być trochę anarchistą. Trochę na bakier, zawsze w kontrze wobec władzy politycznej i ekonomicznej. Nawet gdybym nie miał i tak pewnych ideowych skłonności, to bym tak uważał.
Dzięki temu udaje mi się zachować pewien dystans do bieżącej polityki wyborczej i do różnych zdarzeń w “wielkiej polityce”. To pomaga w nieangażowaniu się emocjonalnym w żaden konkretny projekt.
Najgorsze co może się przydarzyć czy to komentatorowi, czy dziennikarzowi to przekształcenie się w żołnierza partyjnego na froncie ideologicznym. Zobaczcie co się stało z Karnowskimi i ich “wSieci”, albo Paradowską z Polityki, która cokolwiek by się nie działo i tak będzie mówiła, że jednak PO, o Lisie i jego Newsweeku nawet wspominać nie chcę.
To nie są dobre wzorce. Oczywiście, jak pisałem już wielokrotnie, to co piszę nie jest zupełnie obiektywne. Wiadomo z jakiego kręgu wartości, z jakich pozycji oceniam rzeczywistość i nie mam zamiaru nikogo okłamywać. Ale właśnie to obliguje mnie do oceny wydarzeń i inicjatyw nie z punktu widzenia tej czy innej partii, tego czy innego mojego kolegi czy koleżanki, ale z punktu widzenia wartości lewicowo-wolnościowych.
Nie dotyczy to tylko socjaldemokracji. Ze środowisk anarchistycznych też często padają wobec mnie oskarżenia, że nie jestem “lojalny względem ruchu”, że za bardzo krytykuję. No ale taki już jestem. Albo ktoś to akceptuje, albo nie. Nic nie poradzę, ale nie nadaję się na politycznego żołnierza. Czasem sprowadza to na mnie kłopoty, także osobiste.
Dodatkowo dzięki niepodporządkowaniu się bieżącym interesom partyjnym widzę politykę szerzej niż tylko walkę wyborczą i przesuwające się postaci w mediach. Tak np. wygląda Twitter, gdzie zebrali się główni polityczni aktorzy i komentujący ich dziennikarze. Żyją jak w zamkniętej bańce. Wszyscy komentują to, co powiedział ten drugi. Czasem tam zaglądam, żeby coś wrzucić, ale po chwili umieram z nudów i uciekam czym prędzej.
Dla mnie świat ruchów społecznych, walk pracowniczych czy lokatorskich to jest bardziej polityczne niż te automaty w sejmie, klepiące w kółko okrągłe formułki. Dobra akcja bezpośrednia – strajk, sabotaż, okupacja są dla mnie bardziej cenne niż nawet najbardziej krwista “masakracja wroga” w mediach. Dlatego jedyne działania, które uważam za polityczne, w jakie się angażuję to właśnie te, które wymagają zaangażowania bez pośredników, na samym dole. W fotelu sejmowym bym umarł, a na brudnych klatach schodowych, czy podczas pikiet i strajków wraca we mnie życie i wiara w jakiś możliwy postęp.
I wtedy, kiedy po kolejnych przegranych wyborach sieć zalewa fala rozpaczy i wpisów o pakowaniu walizek, ja pozostaję w lepszym nastroju, bo wiem, że na wynikach wyborów polityka ani się nie kończy, ani na nich nie zaczyna. A bezpośredni kontakt z ludźmi i towarzyszenie im w walkach, daje mi więcej niż wygrana jakiejś partii i nie ma cyklu czteroletniego.
I to ostatnie także myślę daje mi jakieś większe wyważenie w ocenie sytuacji i stanowi zasłonę przed poddawaniem się chwilowym emocjom.
Dlatego dziękuję, ale nie zaangażuję się w kampanię, nie będę agitował na niczyją rzecz. Mam nadzieję, że to rozumiecie i szanujecie moje stanowisko.
Xavier Woliński
https://www.facebook.com/wolnelewo