W pociągu jadącym z Trójmiasta do Warszawy grupa osób wszczęła burdę i wybiła szybę. Wcześnie dzisiaj ułańska fantazja zaczęła świętowanie.
Tymczasem organizatorzy tzw. Marszu Niepodległości domagają się uprzątnięcia wszystkiego, co może „sprowokować” dzielnych patriotów. A prowokować może ich przecież wszystko, drzewka, kosze na śmieci, empik, bruk, asfalt… A no właśnie dzisiaj warszawskie służby miejskie wytrwale pracowały rano nad starciem z asfaltu tęczowej flagi, którą ktoś na trasie marszu ktoś namalował. Przecież tęcza to taka prowokacja.
Tak na to patrzę i sobie myślę, że prawica bredzi coś o poszanowaniu „wspólnoty” i „dobra wspólnego”, ale to są bzdury. Co roku na tym Marszu i okolicach widzimy raczej eksplozję bezsensownego indywidualizmu, niszczenia przestrzeni wspólnych, ze stojakami na rowery włącznie. Rządzi przecież „patriotyczna władza” więc teoretycznie powinni być mniej nadpobudliwi, ale przecież wiadomo, że o żadne świętowanie tam nie chodzi.
Nie chodzi tu o mieszczańskie obruszenie na „wandalizm”. Chodzi o to, że w przeciwieństwie np. strasznych „lewackich zadym” w czasie rozmaitych dużych zgromadzeń, tutaj cele wandalizmu nie są w ogóle politycznie określone. Nie jakieś sieciówki ponadnarodowych korporacji, itd., których zaatakowanie może służyć za specyficzny polityczny manifest. Chodzi o samą zadymę dla zadymy, karnawał i pokazanie dominacji.
A wszystko po to, żeby już 12 listopada wrócić do „tyrki” i grzecznie zgiąć kark przed panem pracodawcą i płaszczyć się cały rok, żeby potem pojechać do Warszawy i sobie odreagować. O to chodzi w tym i każdym innym karnawale. Tu nie ma żadnego „potencjału buntu”. Nic poważnego na tym Marszu nie powstało, żadne liczne, poważne i silne organizacje, które działają realnie na co dzień. Raz w roku mają taki wentyl bezpieczeństwa, żeby potem poddać się systemowi jeszcze wydajniej.
Xavier Woliński