Rosyjskie władze, po klęsce „szarży kijowskiej” przechodzą do realizacji planu B, a jak on nie wyjdzie to C.
Źle przygotowany i zrealizowany atak na Kijów, który szedł z trzech kierunków (od strony Czernobyla, Czernihowa i Sum), przy zaangażowaniu sporych środków okazał się kompromitacją, która długo jeszcze będzie ciążyć na wizerunku „drugiej armii świata”.
Niemniej jednak należy pamiętać, że zanim jakiś geniusz wpadł na pomysł, żeby zaatakować także od północy i „wyzwolić” Kijów, pierwotny plan ograniczał się do południa i wschodu. Tutaj już mieli nieco lepsze efekty, ale ze względu na rozciągnięcie sił na niemal całej granicy dotychczas były one mocno ograniczone.
Jeśli to się okaże niemożliwe, to przejdą do realizacji planu minimum, czyli „wyrównania frontu” i zajęcie reszty dotychczas pozostających w większości w rękach Ukrainy obwodów donieckiego i ługańskiego oraz południa, które ma być łącznikiem tych terenów z Krymem. Z tego planu nie zrezygnują do samego końca, bo bez tego Putin nie będzie mógł ogłosić żadnego zwycięstwa, co by oznaczało jego niechybny upadek.
Już teraz wycofanie się spod Kijowa, czyli porzucenie planów opanowania politycznego całości Ukrainy, wywołuje szemranie wśród części co bardziej radykalnych zwolenników tej „operacji”. Putin wie, że jego przyszłość wisi na włosku dlatego musi zająć cokolwiek, żeby potem propaganda mówiła o „wielkim zwycięstwie” planowanym od samego początku, a „Kijów to tylko taka była zmyłka”.
Która część planu im wyjdzie, pokaże przyszłość. Realizacja już się rozpoczęła, a upadek Iziumu otwiera drogę do ataku na Słowiańsk i zamknięcia w kotle wojsk ukraińskich walczących na wschodzie. W każdym razie, przyszłość wschodniej Ukrainy dopiero się kształtuje.
Xavier Woliński