Tusk przez ponad dwie godziny wygłaszał exposé. Nie było szczególnie pasjonujące i raczej do historii wybitnych mów nie przejdzie. Ale musiałem wysłuchać, żeby rozpoznać, co dla jego rządu i osobiście Tuska będzie priorytetowe.
Zaczął niczym kaznodzieja od umoralniania i stawiania siebie za strażnika moralności. Rozliczanie i pouczanie ze strony wieloletniego polityka, który już niejeden rząd ma za sobą, z czerpania z koryta przez poprzedników brzmi zawsze zabawnie.
Nowy premier rozpływał się przed tymi, którzy na nich zagłosowali 15 października. Wiele mówił o tych, którzy protestowali pod sądami i „bronili demokracji”. Tak jakby to te osoby „obaliły rządy PiS”. Za to praktycznie nie było wzmianki o tym ruchu, który faktycznie miał realny wpływ na to, że PiS-owi trwale spadło poparcie, co umożliwiło Tuskowi wygłaszanie teraz tych przydługich kazań ze stołka premiera. Chodzi oczywiście o ruch w sprawie aborcji.
To pominięcie jest bardzo znaczące. Tusk nie chce przyznać, że to kobietom głównie zawdzięcza swój powrót do władzy, ponieważ po pierwsze celem tego ruchu nie było oddawanie pokłonów jego osobie i jego stronnictwu, a więc jego cele są podejrzanie zbyt niezależne z perspektywy władzy. A PO nie lubi środowisk, których nie kontroluje. Po drugie Tusk doskonale wie, że zaraz postulaty kobiet wylądują, w mniejszym, czy większym stopniu, w koszu. Nie będzie realizacji najważniejszego postulatu tego ruchu, czyli liberalizacji prawa aborcyjnego.
Będą, owszem, tymczasowe, drobne rozwiązania, ale nadal to będzie uwłaczające, bardzo ograniczone i w każdej chwili w razie zmiany władzy łatwe do cofnięcia.
Tusk ciągle tkwi w liberalno-konserwatywnym świecie, w którym się wychował politycznie. Stąd to wielokrotnie powroty w tym exposé do „myśli Jana Pawła II”. A patrząc na zmęczone twarze wielu starych, prawicowych polityków, którzy wracają do władzy, można wyczytać z nich wiele na temat tego, jak bardzo mało się tutaj zmieni. A dokładnie tylko tyle, żeby nie zmieniło się nic.
Poza tym reszta zasadniczej części przemówienia dotyczyła „twardej” polityki. Bezpieczeństwa (wielokrotnie wymienianego), straszenia migracją, jak na prawicowca przystało („wędrówka ludów”) i zapewnianiu, że za tego rządu granice będą szczelne. Było sporo o zbrojeniach i w pewnym momencie miałem wrażenie, że przemawia premier rządu wojennego.
Sprawa osób LGBT+ pojawiła się marginalnie i tylko w kontekście szacunku do nich, jako ludzi, ale bez wspomnienia szerszego o prawach.
Tak więc zarówno osobowo, jak i ideologicznie będzie to kontynuacja poprzedniego rządu Tuska, z pewnymi niezbyt dużymi korektami. Zmiana będzie głównie w języku (np. politycy PO może już nie będą wygłaszać homofobicznych uwag, jak dawniej), ale zmiany w praktyce będą kosmetyczne.
Rząd będzie wewnętrznie zablokowany przez swoją silną frakcję konserwatywną, więc po chwili euforii zwłaszcza młodszej części elektoratu i oglądania sejmu w kinach, przejdziemy do twardej rzeczywistości, która skończy się prawdopodobnie równie wielkim rozczarowaniem.
Xavier Woliński