Rząd zdobył dzięki kobietom władzę, teraz nie chce dać im pełni praw

Wczoraj stałyśmy i staliśmy w chłodnej, wrocławskiej grudniowej mżawce, by z okazji inauguracji nowego rządu przypomnieć, że wciąż domagamy się liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Że nie zadowolą nas jakieś półśrodki. By zacytować klasyka „te zwyczaje się skończyły”, żeby ponad głowami samych zainteresowanych ustalać nowe kompromisy.

Jedno rzuciło się w oczy to praktycznie brak mediów. Pytam osób z FA Wrocław organizujących protest, czy nie zapomniały ich poinformować. Moje pytanie było trochę bezczelne, bo wiem, że te osoby organizowały już wcześniej większe i mniejsze manifestacje w tej i innych sprawach. I wówczas, jeszcze za czasów poprzedniej władzy, jakieś media się pojawiały. Oczywiście, poszło kilkadziesiąt mejli do mediów. Odzew żaden.

Niektóre osoby mówią, że demonstracja była słabo nagłośniona. No więc ona była nagłośniona podobnie, jak te poprzednie, nawet wielotysięczne. A konkretnie wykonano podobne czynności, co wcześniej. Problem w tym, że teraz zmienił się „klimat”, a dziennikarze nawet nie kryją swoich partyjnych sympatii. Informacje o demonstracjach nie są już podawane dalej przez wiodące media, ludzie, sądząc, że nowy rząd im coś da, popadli w swego rodzaju powyborczy stupor, więc tego rodzaju wydarzenia „nie idą w viral”.

Więc nie wytwarza się, zjawisko kuli śnieżnej. Wróciliśmy więc do tego, czego się obawiałem. Wcześniej libkowe media i główne „przekaźniki” chętnie takie informacje powielały, bo rządziła „niesłuszna władza”. Teraz już znowu rządzi „słuszna władza”, więc nie liczcie na ich wsparcie. Wracamy w pewnym sensie z ruchem w kwestii liberalizacji aborcji do punktu wyjścia, tyle że teraz będzie trudniej zbudować masę krytyczną. Libki będą latami „dochodzić do prawdy”, będą jakieś drobne zmiany wprowadzać, co będzie demobilizować ludzi, bo „coś zostało zrobione”. A że będzie to zwyczajny cichy powrót do „kompromisu”, to już mniejsza z tym. Tyle kobiety już w ciszy cierpiały od 1993 roku, to znaczy więc, że wytrzymają kolejne lata. Prawda?

Wczoraj mnie tu przekonywały niektóre osoby, że rząd chce dobrze, ale ten Hołownia wszystko blokuje. Car dobry, bojarzy źli, znamy tę opowieść od wieków. Otóż to jest narracja wytworzona przez propagandę prolibkową, żeby uzasadnić, że nie mają zamiaru po raz kolejny zająć się tą kwestią (i wieloma innymi) na poważnie. Zarówno PO, jak i Lewica mają liberalizację w programie. Nie ma takiej opcji, żeby się po odpowiedniej obróbce nie dało nagiąć woli Hołowni i Kosiniaka do tego projektu.

Przecież Hołownia nie zrezygnuje ze stołka marszałka, w którym tak wygodnie mu się zrobiło, a PSL zadowoli się pewnie jakimiś stanowiskami i odzyskaniem np. Straży Pożarnych. Jakby wyjaśnili to, że z powodu ich blokady w kwestii aborcji wraca „Najwyższe Zło”, czyli PiS? Przecież libkowe media by ich za to rozszarpały, a dziennikarze i farmy troli by się rozszalały na maksa, cokolwiek myślą o aborcji. Jeszcze niedawno, przypominam, byli na progu wyborczym i Hołownia rozpaczał publicznie, że mogą nie wejść. Wizja przyspieszonych wyborów to jest dla mniejszych partii to wizja straszna, koszmar odpadnięcia od stołków na zawsze. Naprawdę, są sposoby, żeby mniejszościowego koalicjanta przydusić w kluczowej kwestii.

Problem w tym, że libków aż tak bardzo aborcja nie interesuje i nie jest to dla nich sprawa kluczowa, a Lewica nie potrafiła o to zawalczyć, choćby stawiając sprawę na ostrzu noża. Sądzę, że Tusk z Hołownią o tym nie rozmawiali dłużej niż pięć minut. Hołownia: „Wolałbym referendum”, Tusk: „Aha, ok, to temat spada, przejdźmy do ważniejszych spraw”, czyli np. jak podzielić się TVP.

Z konkretnego powodu, co słychać w exposé Tuska, kwestie kobiet są marginalne i pojawiały się zdawkowo, o czym wczoraj szerzej pisałem. Ten powód jest prosty. Ta „nowoczesność” i „postępowość” w PO jest koniunkturalna, wywołana głównie chęcią pozyskania wyborczyń. Natomiast bazowy jest ich konserwatyzm. Jeśli chcemy umiejscowić partie w jakiejś sferze ideologii politycznych, nie możemy tego robić na podstawie deklaracji partii i ocen naszych publicystów, bo u nas wszystko jest mentalnie przesunięte w elitach na prawo, że powstaje nam z tych opisów i samoocen jakiś dziwacznie wykoślawiony obraz, w którym lewicą jest wszystko na lewo od Rydzyka.

Tymczasem o wiele lepszym miernikiem jest to, w jakich stronnictwach w Parlamencie Europejskim zasiadają poszczególne partie. W przypadku PO jest to Europejska Partia Ludowa, która jest organizacją chadecką i konserwatywno-liberalną. Czy teraz sytuacja robi się jasna? PO nie jest nawet w liberalnej Renew Europe, a co dopiero którymkolwiek ze stronnictw lewicowych. Dopiero z tej perspektywy wszystko robi się oczywiste. W polskim parlamencie lewa ściana to łagodna centro-lewica, a cała reszta to taka czy inna forma konserwatyzmu.

Dlatego uważam, że kobietom i innym osobom w kwestii ich praw robi się i będzie się robić wielką krzywdę. Ignorować ich ruch, spychać do kategorii „spraw mniej ważnych”. Pamiętacie, jak Tusk potraktował instrumentalnie sprawę Izabeli z Pszczyny i innych ofiar przemysłu konserwatywnej nienawiści do kobiet? Mimo że ten rząd, jego konserwatywny premier i ta większość sejmowa oraz jej konserwatywny marszałek zawdzięczają swoją pozycję cierpieniu i walce kobiet, tymczasem traktują je jak środek do celu.

Kobiety mogą podawać wodę Tuskowi w czasie przemówień parlamentarnych, ale nie mogą dostać pełni praw człowieka. Jeśli nie przyjdzie otrzeźwienie i ludzie znowu nie zaczną walczyć o swoje prawa, to ten nowy kompromis starszych konserwatywnych panów udających „postępowców” się utrwali na kolejne dziesięciolecia. A kobiety, jak to w Polsce, „mają wziąć swój krzyż i go nieść” dla dobra wspaniałej „wolnej, uśmiechniętej, fajnistowskiej Polski”.

Xavier Woliński