Elastyczne niewolnictwo

Pojawiła
się w dyskusji kwestia umów cywilnoprawnych, w rozumieniu “śmieciówek”
(czyli takich umów, które de facto zastępują, bezprawnie zresztą, umowy o
pracę, bo są wykonywane w miejscu i czasie wyznaczonym przez
kapitalistę i pod jego nadzorem). Rzekomo one są bardziej “korzystne”
dla pracownika, bo są “elastyczne” i “dają więcej wolności”.

Zacznijmy od kwestii formalnych. Istnieje możliwość podpisania
“elastycznej” umowy o pracę. Niemal wszystkie rzekome “plusy” jakie daje
umowa cywilnoprawna pracownikowi można ująć w umowie o pracę. Okres
wypowiedzenia, czas pracy itd. To wszystko może być ujęte w zwyczajnej
umowie o pracę. Okres wypowiedzenia np. może być krótszy o ile jest to
korzystne dla pracownika. Nie ma tu żadnego “niewolnictwa” o czym bredzą
niektórzy ultraliberałowie

Natomiast dochodzi mnóstwo plusów i
bezpieczników dla pracowników: umowa o pracę podlega kodeksowi pracy, a
nie kodeksowi cywilnemu. Dochodzenie roszczeń jest o wiele tańsze i
łatwiejsze dla pracownika przed sądem pracy niż w sądzie cywilnym. Tak
więc w razie jakichkolwiek konfliktów, np. w kwestii wynagrodzenia,
droga jest tu prostsza i tańsza (co nie znaczy że sądy pracy działają
superefektywnie, ale zapewniam, że przed sądem cywilnym będzie jeszcze
trudniej).

Poza tym pracownik na umowie śmieciowej traci mnóstwo
uprawnień. Np. prawo do wypoczynku tutaj istnieje wyłącznie wtedy,
kiedy pracownika na to stać, czyli że może sobie pozwolić na
niepracowanie w danym okresie. Tymczasem w umowie o pracę mamy
zagwarantowane prawo do PŁATNEGO urlopu. W umowie o pracę mamy też
zagwarantowaną dodatek za pracę w nadgodzinach, czy nockach. O kwestii
chorobowego, emerytur itd. nawet nie wspomnę, bo ostatnio było o tym
sporo w różnych mediach. Tak samo jak o urlopach wychowawczych, itd.

Dodatkowo umowa cywilnoprawna jest zawierana na wykonanie określonego
zlecenia czy dzieła. Bardzo łatwo zleceniodawca może ją zakończyć. Np.
obecnie cała obsługa kin pracująca na tego rodzaju umowach z dnia na
dzień straciła pracę i kapitalista niczego nie musiał zapewnić swoim
“zleceniobiorcom”, a de facto po prostu pracownikom. Po prostu
dowiedzieli się, że “z powodu pandemii nie ma dla nich pracy” i temat
zakończony. Do widzenia. Przed tego rodzaju przerzucaniem ryzyka na
pracownika do pewnego stopnia chroni kodeks pracy oraz zrzeszenie się w
związku zawodowym. Ludzi na śmieciówkach nie chroni nic. Teraz żyją z
pieniędzy rodziny, przyjaciół lub oszczędności. Rząd obiecał “postojowe”
ale mnóstwo osób nie doczekało się wciąż tych pieniędzy. Tak więc jak
widać, to nie jest “abstrakcja”. Ile osób przestało płacić z tego powodu
czynsz i grozi im utrata dachu nad głową, trudno nawet oszacować, ale
czuję że w organizacjach lokatorskich będziemy mieć mnóstwo roboty.

Kiedy pracodawca wmawia pracownikowi o opłacalności umów śmieciowych,
często pomija, że te umowy opłacają się przede wszystkim jemu. Nie
wspomina oczywiście, że mógłby tak skonstruować umowę o pracę, że
mogłaby być na tyle elastyczna, że wcale nie trzeba podpisywać umowy
cywilnoprawnej. Pracownicy się tego często nie domagają, bo nie znają
prawa pracy i nawet nie wiedzą co im się należy i jaki jest koszt
alternatywny podpisania umowy śmieciowej. Nie są nigdzie zrzeszeni i
jeśli nie znają kogoś “kumatego w przepisach” to są wodzeni za nos przez
kapitał.

Tutaj pojawia się taka ideologiczna narracja forsowana
przez niektórych skrajnych liberałów, że pracownik i pracodawca są
równorzędnymi podmiotami negocjującymi umowy na rynku. Cóż, już nawet
Adam Smith pisał, że jednak nie za bardzo. Najczęściej to kapitalista ma
przewagę. Dodatkowo w czasach Smitha zrzeszanie się pracowników było
ograniczane lub wprost zabronione. Dlaczego kapitał tak bał się
zrzeszania pracowników, że przez dziesiątki lat za pomocą państwowego
prawa im to ograniczał i nadal próbuje? Chyba nie trzeba być szczególnie
lotnym, żeby na to wpaść. Dziś wystarczy ideologia, która skutecznie
wmówiła ludziom, że każdy jest “sam sobie panem” i żadnego zrzeszanie
nie potrzebuje, bo inny pracownik to konkurent na rynku a nie
potencjalny sojusznik. Wszyscy są równymi podmiotami walczącymi na
rynku. Co prawda niektórzy są równiejsi…

Ciekawe, że kapitał w
zrzeszaniu się takich problemów nie widzi (co też zauważył już Adam
Smith) i organizacje pracodawców, którzy zwykle z  sobą na rynku
konkurują, nie mają problemów, żeby się zrzeszać, żeby bronić swoich
interesów w walce ze światem pracy. Jak to powiedział kiedyś
multimiliarder Warren Buffet: “Walka klas istnieje, i to my ją
wygrywamy”.

Niewątpliwie, wygrywają. Ale czy muszą wygrać?

Xavier Woliński