Partia z Kaczyńskim na czele widzi co się dzieje, że koniunktura gospodarcza już była, a teraz zaczynają się problemy o skali jakiej ta ekipa jeszcze nie znała.
Co więc wymyśla wódz? Myślał i wymyślił, że stara dobra wojenka „kulturowa” może pomóc mu w zarządzaniu kryzysem. Wraca więc temat LGBT tym razem z naciskiem na T. To najmniejsza z wymienionych mniejszości, najtrudniejsza do obrony, zwłaszcza, że niejednokrotnie spotyka się z „ciosami w plecy”. Kaczyński myśli, że tym łatwiej będzie rozpętać histerię. Tak więc na problemy gospodarcze odpowiedzią ma być ich ulubiony „konserwatywny idpol”. Byli uchodźcy, ale się zużyli, były feministki i „aborcjonistki”, ale to starcie im tylko przyniosło spadki w sondażach, więc próbuje uruchomić kolejną zdartą ideologiczną płytę.
Tygodniki związane z konserwą już podchwyciły temat. W zeszłym tygodniu Do Rzeczy wrzuciło na okładkę znowu bełkot o „Inwazji ideologii LGBT na Polskę”. Mam deja vu jak to oglądam, bo to jest odgrzewanie tego samego dość już nieświeżego kotleta. W środku cały blok poświęcony tej rzekomej „inwazji”.
Wywiad z konserwatywnym ideologiem o „obronie naszej tożsamości”, która rzekomo „ma się lepiej”, ale jednocześnie jest cały czas śmiertelnie zewsząd zagrożona. Zwłaszcza „chrześcijaństwo” jest atakowane z każdej strony i temu poświęcony jest osobny artykuł napisany przez księdza w duchu „tęcza obraża”. Dla nich chyba jest oczywiste, że w Polsce najbardziej prześladowaną grupą są… katolicy. Sięgnął po prymitywne skojarzenia, porównując tęczową flagę do… litery „Z” – aktualnego symbolu rosyjskiej armii. Trudno to wszystko sensownie komentować.
No i oczywiście artykuł o wielkim zagrożeniu w kulturze, a zwłaszcza w tym całym, panie, teatrze. Dostajemy cały spis nieprawomyślnych przedstawień. W teatrach nawet „klasyka” służy „promowaniu idelogii LGBT”! Szok. Oczywiście autorka kończy oczywiście dramatycznym odwołaniem do zabijania w czasie rewolucji francuskiej. Oni generalnie są owładnięci kultem Tanatosa od dawna. Wszystko kojarzy im się ze śmiercią – słuszną, „bohaterską śmiercią wyklętych”, albo życiem w ciągłym zagrożeniu ze strony urojonych „lewackich bojówek”.
Manipulowanie lękiem czytelników i wyborców, to jest właśnie ich odruchowy sposób na radzenie sobie z problemami. Dziel, rządź, wywołuj grozę. Zapomnieli, że pierwotnie do władzy wyniosło ich schowanie tych metod na jakiś czas, a wyeksponowanie programu „pozytywnego”, odwołującego się do gospodarki i poczucia wspólnoty. Dzisiaj wspólnota służy wykluczaniu i zastraszaniu większości. Większości, bo jak czytam ich publikacje i słucham ich wystąpień coraz mniej osób w tej ich wspólnocie się mieści, a coraz więcej jest wykluczana. Za chwilę będą do niej należeć głównie redaktorzy konserwatywnych tygodników z drogich warszawskich restauracji, bywalcy Nowogrodzkiej, oraz lokalny aktyw partyjny.
Nie sądzę jednak, aby tym razem ta kampania przyniosła im spodziewane rezultaty. Jako mieszczańscy konserwatyści nie rozumieją nastrojów ludowych. Po pierwsze ich konserwatyzm różni się od tego ludowego i tylko pozornie go przypomina (ten ludowy jest mniej doktrynerski, a bardziej pragmatyczny). Po drugie najważniejsze teraz dla większości ludzi, zwłaszcza mniej zamożnych jest stan gospodarki, a nie mieszczańskie konserwatywne oburzenia na „moralność dzisiejszych czasów”. To widać w badaniach opinii i w moich własnych rozmowach. Ludzie teraz szukają raczej stabilizacji, poczucia szeroko rozumianego bezpieczeństwa (także socjalnego) i zabezpieczenia dotychczasowego stanu posiadania. Nie tęsknią za kolejnymi krucjatami przeciwko mniejszościom wszczynanym przez wykształconych prawicowych prawników ze stolicy.
Nie tym żyje przeciętny człowiek w tym kraju teraz. Wojna, wzrost cen, lęk przed przyszłością. To wychodzi w badaniach. I oczywiście można próbować tłumaczyć ludziom, że za PO bywało pod różnymi względami gorzej (sam przypominam jak to bywało dawniej), bo płace tak szybko nie rosły, bo 5 zł za godzinę, bo to b tamto. Problem w tym, że to zawsze słabo działa w dłuższej perspektywie. Ludzie rozumują relatywnie i w stosunku do swojego aktualnego doświadczenia, a mało kto kieruje się tym, co było 10 lat temu. Liczy się tu i teraz przede wszystkim. Mało tego, bunty często rodzą się nie wtedy, kiedy było źle, ale wtedy kiedy już zaczęło się poprawiać, jako tako stabilizować i znowu zaczęły się ograniczenia, zaciskanie lekko dopiero niedawno poluzowanego pasa.
Kaczyński (z ekipą) doskonale o tym wie, bo zna historię i też czyta te same badania. Dlatego przeczuwa kłopoty, ale najwyraźniej nie potrafią zaproponować jakiejś pozytywnej odpowiedzi, więc w desperacji sięgają po wyświechtane schematy. Mało kto będzie się przejmował postulatem, że PiS obroni Polskę przed „literką T”. To jest dla wielu jakiś abstrakcyjny problem. Naprawdę mało kogo to już rusza. Nawet kontry do Marszów Równości są coraz mniej liczne i przychodzą już na nie tylko najwytrwalsi. Temat się zgrał, bo i żadna apokalipsa nie nadeszła z tej strony, choć intensywnie nią całymi latami straszono.
Polski Ład im się całkowicie posypał i nie potrafili nawet swoim fanom tego dobrze sprzedać. Niczego nowego nie ma. Zostało biadolenie o upadku obyczajów. Kogoś kiedyś takie ględzenie poderwało do czegokolwiek? A PiS wygrywał właśnie zwartością szeregów. Teraz im się „armia” rozłazi i jest wyraźnie zdemobilizowana.
Xavier Woliński