Z mojej perspektywy najciekawsze są dwa poziomy rozważań, a które są relatywnie mniej popularne. Ten globalny, dotyczący wielkich trendów gospodarczych i (meta)politycznych, poziom ogólnosystemowy. To jednak jest poziom, na który jednostka ma niewielki wpływ.
Drugi poziom to kwestie lokalne. Regionu, gminy, tam gdzie tak naprawdę nasze działania mogą mieć największe przełożenie na rzeczywistość, a efekty najbardziej widoczne. Siłą rzeczy wszyscy funkcjonujemy na tym poziomie, tutaj toczy się większość naszego życia. Gmina, czy miejska czy wiejska, to generalnie jest dla mnie bazowa jednostka polityczna („la commune” jak to określają Francuzi, dla mojego nurtu to pojęcie od zawsze ma ogromne znaczenie).
Aby mieć realny wpływ na wyższe poziomy, trzeba organizować się najpierw w małej skali. Trzeba mieć bazę w realnej rzeczywistości w jakiej żyjemy. Nasze działania powinny z niej wyrastać. Dopiero bowiem zbiorowisko organizacji lokalnych może mieć wpływ na poziom regionu, a w końcu też z pomocą tysięcy podobnych nam organizacji na poziom światowych trendów.
Ludzie często operuję abstrakcjami, za bardzo skupiają się na wielkich jednostkach politycznych, wielkich organizacjach w obliczu których jednostka, organizacja lokalna, gmina traci znaczenie, a ludzie poczucie swojej jednostkowej sprawczości. To działa demoralizująco na działanie i degeneruje myślenie, bo skoro nie możemy od razu wpłynąć na procesy globalne, to po co zajmować się czymkolwiek? Tymczasem te trendy globalne są jak rzeka, która płynie dzięki sile dopływów, a jej początek to mały strumyczek.
Wszystko natomiast zaczyna się tutaj, na poziomie naszych małych rozmaitych organizacji czy to społecznych, czy związkowych organizacji zakładowych, w naszych gminach, na naszej „dzielni”, na naszym podwórku. Dopiero z dobrze działających organizacji na poziomie lokalnym mogą popłynąć strumienie, które zmienią bieg tej wielkiej rzeki, jakimi są trendy globalne.
Przez niemal całe swoje życie taką właśnie perspektywę starałem się wdrażać. Śledziłem z uwagą wielkie trendy, czytałem statystyczne opracowania, śledziłem teoretyczne rozważania, socjologiczne, antropologiczne, historyczne, czy filozoficzne dysputy, ale zawsze zajmowałem się też praktyką i strukturą organizacji, zachęcałem do lokalnych koordynacji na poziomie gminy, propagowałem bezpośrednie zaangażowanie, starałem się, żeby nowa jakość rodziła się w skorupie starego. I żeby jakość tego zaangażowania była w miarę możliwości wzorcowa, inspirująca i nieco lepsza od tego, co znamy dookoła, opierająca się na płaskich strukturach decyzyjnych, w których głos każdej osoby jest słuchany.
Nawet najmniejsze działanie uważam za fundamentalne, bo ono może zarazić innych, może dać wzór dobrego działania także w innych gminach i regionach. Może zmienić świat, choć pozornie wydaje się mało istotne, bo czym jest wywalczenie zaległej wypłaty dla paru osób albo obronienie przed eksmisją pojedynczej osoby w obliczu wielkich trendów, wielkich teorii, wielkich całości.
Nigdy nie wierzyłem w żadną „całość”. Zawsze uważałem, że nasza rzeczywistość składa się z niezliczonych fragmentów, które układają się w rozmaite mozaiki. Z tych fragmentów można ułożyć koszmarną głowę Meduzy, ale też piękny witraż przez który przebijają promienie słońca.
Dzięki temu dopiero uważam moje życie za sensowne. Nieoderwane od rzeczywistości, od ludzi, od praktyki, a moje rozważania, także te „globalne”, za pełniejsze, bo nie tracące jednostkowej perspektywy, nie patrzące na ludzi jedynie z pozycji map sztabowych i tabel arkuszy kalkulacyjnych.
Poza tym dzięki temu „drobnemu”, ale wielkiemu zaangażowaniu nie pogrążyłem się nigdy całkiem w rozpaczy, a dodatkowo poznałem ludzi, którzy mnie przed rozpaczą uchronili i zainspirowali do przemyśleń, których efekty możecie śledzić na tej stronie.
Xavier Woliński