Globalne i lokalne, cz. 2

school of fish Photo by Francesco Ungaro on Pexels.com

Mam wieczny problem z internetowymi teoretykami. Wczoraj napisałem tekst o tym, w dużym skrócie, że dwa poziomy są dla mnie ciekawe – ten globalnych trendów i ten lokalnego naszego codziennego działania. I że od jakości naszych lokalnych działań, naszej sumy rozmaitych wysiłków i form politycznych i ekonomicznych jakie te lokalne nasze codzienne działania przyjmują, zależą te wielkie procesy na które możemy mieć wpływ jedynie pośredni i co najwyżej możemy snuć o nich rozważania.

Niektóre osoby sobie to przetłumaczyły w dość prymitywny sposób, że dla mnie ważne jest tylko to co, lokalne i nie interesują mnie żadne tematy globalne, choć tekst zaczyna się wyraźnie od uwagi, że interesują mnie obie kwestie. Niektóre nawet osoby posunęły się do paternalistycznych rozważań jak to jestem dobry w działaniach lokalnych a te globalne mam zostawić innym. Wytworzyła się jakaś absurdalna dychotomia lokalne-globalne.

No więc nie, tak to nie działa. Tu nie ma podziału, ci którzy działają „lokalnie” i ci którzy działają „globalnie”. Wszyscy działamy lokalnie, ponieważ nie da się wdrażać niczego „globalnie”, jako „całość”. Wdrażanie zawsze jest lokalne. Ponadlokalnie możesz koordynować jedynie działania, ale jakość tego, co sobie skoordynujesz zależy od jakości tych, którzy w danym miejscu i czasie będą to realizować.

To o tyle zabawne, że zdarzało mi się uczestniczyć w koordynacji działań na poziomie dosłownie globalnym. Jak ogłosisz np. protesty przeciwko globalnej korporacji, to protesty nie mogę odbywać się na jakimś abstrakcyjnym „globie”. Akcje realizują poszczególne grupy lokalne. Nawet siedziba globalnego korpo ma swój adres. I od jakości tych lokalnych grup zależy to, czy i jak ta kampania będzie wyglądać w rzeczywistości.

Wydawało mi się, że porównania do rzeki i jej dopływów są dość zrozumiałe. Pisałem o tym jak rzeka wygląda zależy od jej dopływów, a jej bieg zaczyna się od małego strumienia czy strumieni. Tak rodzą się globalne trendy na które nikt nie ma tak naprawdę bezpośredniego wpływu, bo są zbyt wielkie, a nurt jest zbyt silny.

Ten sposób myślenia „działajmy globalnie” powoduje rozmaite głupoty i frustracje, kiedy „kierownictwo” wydaje polecenia na bazie swoich genialnych pomysłów, ale nie ma kto ich zrealizować, ponieważ albo nie potrafi, albo wręcz fizycznie nie ma nikogo, kto by te wielkie plany zrealizował. Byłem w takich organizacjach już, w których „kierownictwo” myślało, że od ich woli wszystko zależy i sam fakt ich „geniuszu” nagnie rzeczywistość. Wszelkie hierarchiczne struktury cierpią na tego rodzaju ułomność.

Jestem prostym człowiekiem, dla mnie więc jest jasne, że czyny nie dokonują się w „świecie idei” i dyrektyw, ale w konkretnej praktyce, która jest zawsze zlokalizowana gdzieś w rzeczywistości. Co z tego, że w świecie idei prawnych zapisano np. ostatnio w czasie pandemii zakaz wykonywania eksmisji na bruk (już ten zakaz znieśli), skoro w praktyce one się cały czas odbywały, a policja często odmawiała interwencji? Realizacja szczytnych idei rozbija się najczęściej o to konkretne, lokalne doświadczenie, o praktykę po prostu.

To jest zrozumiałe chyba głównie dla praktyka, którym całe życie jestem. Tak naprawdę ciągle, mimo przeczytania sporej literatury teoretycznej z zakresu humanistyki, umysł mam techniczny, a teoria służy mi do rozważań i działań praktycznych. A w tym kraju praktyka jest skrajnie słaba, dlatego pokuszę się o uogólnienie, że w Polsce mamy nadmiar generałów bez armii, teoretyków bez doświadczenia praktycznego, którzy snują wciąż wizje o wspaniałych rozwiązaniach globalnych, o wielkich kategoriach, wspaniałych syntezach, wspaniałych programach partii, cudownych konstytucjach, których potem nie będzie miał kto realizować, bo nie ma ludzi, którzy potrafiliby np. organizować się w inny sposób niż ten, hierarchiczny, którego nauczyli się w szkole, więc czekają biernie na rozkaz nauczyciela, polityka, szefa, księdza, czy kogo tam sobie wstawicie.

A bez tego nie będzie demokratycznego, równościowego, wolnego społeczeństwa, choćbyście sobie to zadekretowali na pięknym papierze z pięknymi pieczęciami, albo nawet wyryli na kamiennych tablicach, tylko wszystko będzie zmierzać do jakiejś formy dyktatury. Ponieważ nikt nie zadbał o praktykę wolnościową i równościową i sądzi, że samo zapisanie czegoś na papierze albo w internecie tworzy rzeczywistość.

To by było na tyle.

Xavier Woliński