Już się pojawiają głosy, że uchodźcy na granicy białoruskiej to „co innego”, „inna kategoria” niż uchodźcy na granicy z Ukrainą.
Dzisiaj dotarła informacja podana przez Grupę Granica, że „czworo aktywistów i aktywistek dwa dni temu zostało zatrzymanych w związku z niesieniem pomocy humanitarnej rodzinie z siódemką małych dzieci, która już od 3 miesięcy tkwi na polsko-białoruskim pograniczu”. Kryzys więc trwa.
Ta wojna wyzwoliła w niektórych chłopcach rozmaite patriarchalne odruchy. „Z Ukrainy uciekają tylko kobiety z dziećmi a faceci idą i muszą iść walczyć za ojczyznę”.
Po pierwsze nie uciekają wyłącznie kobiety i dzieci, choć ze względu na prawo ukraińskie, które zabrania wyjazdu poborowym, jest to większość. Po drugie nikt nie musi umierać za cokolwiek, jeśli nie chce. Nie można robić z nikogo bohatera. Po trzecie ci sami „twardziele”, którzy teraz najgłośniej krzyczą, gdyby wojna wybuchła jutro, jeszcze tego samego dnia jechaliby wypakowanymi Oplami i Golfami w kierunku Berlina. Po czwarte, na frontach ukraińskich walczą też kobiety i stanowią 17 proc. żołnierzy.
Dodatkowo. Wojna się toczy, ale gdyby została przegrana i front się załamał, jak w wielu innych krajach z których uciekają całe rodziny, to byśmy zobaczyli też setki tysięcy mężczyzn na granicy uciekających przed nacierającą armią. Przez granicę polsko-rumuńską w 1939 roku nie uciekały głównie kobiety z dziećmi, ale całe oddziały wojskowe wraz z dowództwem (które zostawiło walczącą armię w polu) i rządem na czele. Władze Rumunii nie powiedziały, że faceci mają zawracać, żeby walczyć do końca. Choć faktycznie król Rumunii dziwił się, że wśród uciekających znalazł się Wódz Naczelny Rydz-Śmigły.
Legalistyczne bzdety pominę, bo jak chyba wszyscy tutaj wiedzą jedynym prawem dla mnie jest dobro człowieka, a nie biurokracja i papierowe prawa, których łaska na pstrym koniu jeździ. Nie interesuje mnie czy umiera dziecko na granicy „legalnie” czy „nielegalnie”. Tak samo nie interesuje mnie, czy Putin bombarduje miasta „zgodnie z prawem międzynarodowym”, czy nie zgodnie. Nie interesują mnie też historie o pięciowymiarowych szachach geopolitycznych w które te osoby na białoruskiej granicy „dały się wciągnąć”. To że Łukaszenka cynicznie wykorzystuje los tych ludzi nie zmienia faktu, że to są wciąż ludzie, którzy potrzebują naszej pomocy.
Myślę że władze tym razem zostały wyprzedzone przez ludzi, którzy ruszyli na pomoc zanim agitprop utkał odpowiednią narrację w rodzaju „pomagamy Ukraińcom na miejscu i wyślemy paczki do Lwowa”. Tylko refleksowi tych tysięcy ludzi, którzy ruszyli własnymi samochodami zawdzięczamy brak dantejskich scen na granicy. Potem rząd dorobił do tego swoją historię, że oczywiście „nie ma już między nami granic”. Dorobił, bo był zaskoczony i trochę przerażony tą oddolną, niekontrolowaną energią. Ale to kwestia czasu jak się obudzą różni „spece od rozdrapywania historii”.
Jakoś teraz zamilkli też fachowcy od „terrorystów przechodzących w tłumie” przez granicę. To jest oczywiste, że razem z setkami tysięcy zapewne przeszły różne grupy dywersyjne i jest to o wiele bardziej prawdopodobne niż że szli przez granicę białoruską (dywersant woli jednak przechodzić granicę bez narażania się na zamarznięcie w lesie, ale z pewnym komfortem). Nie ważne są „epidemiologiczne” lęki. Ważna jest pomóc ludziom i tak powinno być zawsze. Bez względu na kolor skóry, płeć, orientację, czy religię lub jej brak.
I to wszystko. Wystarczy przestać być małym chłopcem bawiącym się żołnierzykami.
Xavier Woliński