Swój. Obcy

Tak dla jasności. Nie jestem jakimś reprezentantem, rzecznikiem, głosem, liderem czegoś co się określa jako „lewica”. Dzisiaj nie bardzo do końca wiadomo, co to pojęcie oznacza, więc jeśli ktoś się nim posługuje, należałoby dopytać co ma na myśli.

W XX wieku doszło do zadziwiającego odwrócenia, przejęcia przez sporą część lewicy wartości wcześniej reprezentowanych przez konserwatywną prawicę. Np. etatyzm, umiłowanie państwowej pały, regulacji i kategoryzacji, itd. Mnie to jest obce, odwołuję się do pierwotnych idei lewicowych, gdzie wolność, równość i solidarność, to nie są puste ozdobniki na sztandarach, ale wzajemnie warunkujące się pojęcia.

Konkretyzując: ja chcę silnego społeczeństwa, nie państwa. Państwowa pałka wpada w rozmaite ręce i budując jej siłę możemy budować ją dla swoich przeciwników, jeśli uda im się ją przechwycić (ten błąd popełniło już wielu lewicowych polityków i partii). Natomiast silne społeczeństwo jest w stanie stawić opór nawet w sytuacji, kiedy państwo zostaje przejęte przez satrapów (albo przez satrapów najechane).

Druga sprawa. Zawsze staram się wychodzić od perspektywy zwyczajnego człowieka. Nie z perspektywy wielkich figur, nie geostrategii, nie realpolitik. I żeby było jasne, „zwyczajny człowiek” nie ma u mnie koniecznie białego koloru skóry, czy określonej orientacji czy płci. Jeśli widzę uchodźcę, nie zastanawiam się jak jego cierpienie odnosi się do rozgrywki mocarstw, jak jego kolor skóry ma się do koloru skóry większości, itd. Widzę po prostu życie, towarzysza, towarzyszkę w cierpieniu, bo w zasadzie to nas łączy w tej egzystencji. Lęk, cierpienie, ale też zwyczajne radości i pragnienia.

Dlatego kiedy ktoś mi sugeruje jak pomoc komukolwiek odnosi się do pięciowymiarowych szachów globalnych, lokalnych, to mnie szlag trafia. Wolałbym żeby mnie tak nie traktowano, kiedy będę w potrzebie.

Czasem rozmawiam z lokatorami ze swojej grupy o tych trudnych sprawach. Sami są narażeni na eksmisje, nie otrzymują odpowiedniej pomocy, czują się ignorowani przez władze lokalne i globalne. Teraz widzą, że władza próbuje uciec od ich problemów w jakieś gadanie o „pomocy Ukrainie”. To budzi w nich złość. Ale zawsze staram się sprowadzać problem do prostego faktu: pomóc trzeba każdemu, kto pomocy potrzebuje. Oni dla mnie są tak samo „obcy”, jak obcy są uciekający przed wojną. Nie mam większych powodów, żeby działać w ich sprawie niż w sprawie innych.

Ktoś powie „trzeba pomóc swoim”. Ale co to znaczy „swój”? Np. mnie nigdy żaden Ukrainiec czy Syryjczyk albo Kurd krzywdy nie zrobił. Ale Polak, o tym mógłbym napisać całą książkę, co mi Polacy robili. „Swój” to też jest ten bliski, ten który często najbardziej krzywdzi. Więc mógłbym się obrazić też na „Polaków” i nikomu nie pomagać, bo mi krzywdę robili. To trochę dziwne, prawda?

Tyle że ja nie widzę przede wszystkim „Polaków” czy „Ukraińców”, czy „Kurdów”. Widzę ludzi, takich jak ja. I dlatego tak samo protestowałem w sprawie tego co się działo na granicy białoruskiej, jak protestowałem i pomagałem w sprawach lokatorskich, pracowniczych, czy innych.

I to jest moja idea, bardzo prosta i bardzo praktyczna. Pozbawiona tej całej ideologicznej, politycznej, strategicznej paplaniny.

Xavier Woliński