Inne media publiczne są możliwe

Trudno nie zauważyć, że w Polsce media to prawie w całości tzw. “media tożsamościowe”. W internecie pojawiły się porównania okładek tygodników zwanych liberalnymi i tych zwanych konserwatywnymi. W zasadzie na niemal wszystkich zamieszczona jest ordynarna agitka wyborcza (tylko bez podpisu, że sponsorowana przez komitet wyborczy kandydata).

Czytelnicy obu frakcji medialnych karmieni są wizjami wręcz apokaliptycznymi. Nastąpi pewny i ostateczny koniec, kiedy wrogi kandydat wygra. Tutaj się nie bawią już w jakieś półśrodki, tylko walą między oczy. Masz się bać, masz być w stanie ostatecznego, egzystencjalnego lęku. Pocieszam się, że po wyborach trochę para z nich zejdzie, jak z posłów opozycji, którzy w czasie, kiedy jedni blokowali salę plenarną w Sejmie, bo “trwa zamach stanu”, pojechali sobie zwyczajnie na wakacje.

Jak liberalne media, które mówią, że zaraz nastąpi upadek Polski, ale jednocześnie zaraz obok publikują przepis na sernik albo prezentują poradnik, jak odróżnić rodzaje win. Wiecie, zamach zamachem, konstytucja, konstytucją, ale jak iść w bój, to tylko z lampką dobrego wina.

To samo po drugiej stronie. Zaraz polska i niemiecka antifa zmiecie Polaków z powierzchni ziemi, ale do tego czasu załóż sobie konto w SKOK-u.

Doszło do tego, że aby coś w miarę stabilnego umysłowo poczytać, muszę czytać prasę prawno-gospodarczą. Tam ognie apokalipsy jakby płoną słabiej. Wiecie, już stary Marks, zapalony czytelnik prasy gospodarczej, zauważył, że w mediach biznesowych musi być jakieś odniesienie do “reala”, bo za to biznes płaci, żeby mieć w miarę wiarygodne informacje i prognozy. Nie lubi jak się karmi go tanią histerią. Natomiast dla większości gawiedzi już wtedy były różnego rodzaju sensacyjne publikatory.

Kiedyś napisałem tekst, że porządny dziennikarz powinien przynajmniej trochę być anarchistą, bo zadaniem dziennikarza, tak jak ja rozumiem ten fach, nie jest schlebiać władzy czy bić pianę na cześć jakiegoś Wodza, ale po prostu dostarczać informacji czytelnikom i krytykować polityków kimkolwiek są. Chwaleniem wodzów mogą się co najwyżej zajmować felietoniści na ostatnich stronach pisma.

No, ale czy takich mediów kiedykolwiek doczekamy? Uważam, że media publiczne na które wszyscy się składamy, powinny być właśnie opanowane przez takich “anarchistów” i podawać rzetelną w miarę informację mieszkańcom tego kraju. Jak to osiągnąć?

Obecnie nie ma takiej możliwości, bo system dotychczasowy się nie sprawdził. Zawsze szefostwo mediów publicznych wybierane jest wprost, czy pośrednio przez polityków. A co jeśli wprowadzić np. wybory powszechne do zarządu mediów? Albo losowanie spośród określonej puli speców? Nawet jeśli wygra osoba o jakimś skrzywieniu politycznym, to będzie posiadać tak silny mandat, że pan prezes takiej czy innej partii nie będzie mógł po prostu zadzwonić i kazać trzymać się określonej linii politycznej, bo odwołać zarząd mediów publicznych też będzie można wyłącznie w drodze referendum, albo innej formy decyzji niezależnej od polityków. To roboczy pomysł i niedopracowany, ale kierunek chyba jasny. Jeśli to się nie zmieni, to media publiczne zawsze będą tubą jakiejś koterii. Cokolwiek kolejni politycy “reformujący” te media obiecają.

A dziś? No, cóż, jesteście skazani na apokaliptyczną wojnę fanbojstwa politycznej “Coca-coli” i fanbojstwa politycznego “Pepsi”. Wszak system polityczny jest tylko odbiciem systemu gospodarczego, który ciąży ku oligopolowi.

Xavier Woliński