Jedziemy wesoło na trzymetrową ścianę

cars ahead on road Photo by Taras Makarenko on Pexels.com

Rośnie poziom agresji przeciwko aktywistom klimatycznym. Na razie głównie w postaci przemocy policyjnej i werbalnej w internecie, ale to się zacznie zaraz rozlewać.

Po ostatniej blokadzie mostów w Warszawie ze strony miłośników samochodów wylało się szambo w stronę protestujących. Z groźbami „rozjechania” na czele. Policja miała także działać brutalnie, co mnie oczywiście nie zaskakuje.

Moje przewidywania są takie, że agresja będzie narastać, im gorzej będzie z klimatem. Ktoś musi być winny, więc winny jest posłaniec, który przypomina, że jeśli dalej zmiany będą postępować w takim tempie jak obecnie, to nic nas nie uchroni przed pogłębieniem już rozwijającej się katastrofy.

A postulaty blokujących i tak były dość umiarkowane (np. przekierowanie funduszy z budowy autostrad na komunikację zbiorową).

Mamy dwie dominujące postawy. Albo ktoś uważa, że „ci na górze” temat załatwią i już jacyś „spece” na pewno wymyślą cudowne rozwiązanie. Dwie atomówki, pięć wiatraków i sprawa załatwiona. Możemy żyć bez naruszania obecnej formy gospodarczej. Druga postawa to całkowite wyparcie. Nic się nie dzieje, tylko „oszołomy” protestują i przeszkadzają „zwykłym ludziom”.

Przepustowość dróg dla samochodów ma być niezakłócona, przepustowość kanałów dystrybucji i konsumpcji również. Mamy żyć w błogim przeświadczeniu, że wszystko jest pod kontrolą. Tymczasem nic nigdy nie jest pod kontrolą. Nie da się kontrolować życia. W tym życia planetarnego. Można się jakoś z nim ułożyć, ale jak skoczysz z samolotu bez spadochronu, to się rozsmarujesz po podłożu, choćbyś sobie całe życie wizualizował, że jesteś ptakiem.

Nie da się dyskutować z fizyczną rzeczywistością. Możesz tylko udawać, że ona cię nie dotyczy. Ale jej to nie obchodzi, bo nie ma nawet świadomości naszego istnienia. Po prostu się rozsmarujemy, skoro naruszymy podstawy istnienia swojej niszy ekologicznej.

Patrząc na coraz bardziej przerażające wykresy, które wypuszcza z siebie świat nauki, myślę, że te protesty są wręcz przesadnie łagodne. Co ciekawe, jeszcze kilkadziesiąt lat temu były znacznie bardziej gwałtowne, zwłaszcza w krajach Zachodu. Teraz jest tak, jakby się już sami aktywiści dostosowali do obecnych czasów.

To, że przekroczymy temperaturę ocieplenia klimatu o 1,5°C względem lat 1850-1900 jest już praktycznie przesądzone. Teraz mamy dyskusję, czy przekroczymy 3°C, czy jednak się na tym poziomie katastrofa zatrzyma. To jest miara klęski, że w ogóle niektórzy uznają taki poziom za „pocieszający” i zaczynają przyzwyczajać ludzkość do tego, że jedziemy na ścianę, ale będzie miała grubość zamiast pięciu metrów, „zaledwie” trzy.

Równolegle oczywiście toczą się debaty o tym, czy jesteśmy w stanie oszacować skalę sprzężeń zwrotnych, które właśnie teraz być może są uruchamiane. I tak dalej, i tak dalej.

Ale to są dyskusje „jajogłowych”. Kogo by to interesowało, że jego dzieci będą cierpieć, a zapewne w zwyczajnie nie przeżyją w przeważającej większości. A i on jeszcze być może się załapie na bochenek chleba za 50 zł. Nic się nie dzieje. Można się rozejść. A raczej rozjechać po domach i oglądać kolejny serial postapo.

Łatwiej wszak wyobrazić sobie zagładę ludzkości niż próbować zatrzymać kapitalistyczny walec, który nas do niej prowadzi.

Z drugiej strony może to i dobrze, że te akcje budzą agresję. Przynajmniej to jakaś reakcja. I tak więcej niż jeszcze 20-30 lat temu, kiedy zwyczajnie próbowano nas ignorować, albo wyśmiewać. I to nawet wtedy, kiedy nie robiliśmy „oszołomskich akcji”, ale organizowaliśmy panele naukowe.

Agresja zaś sugeruje, że ci ludzie podskórnie czują, że coś jest nie tak, ale nie chcą, żeby ktoś im o tym przypominał. Nie chcą o tym nic wiedzieć. Chcą wrócić do poprzedniego stanu błogiej ignorancji. Ale teraz wyparcie kosztuje ich już konkretny wysiłek i stąd wściekłość.

Xavier Woliński