Polska centralizacja

Jedna z sal w Lubiążu. Fot. P.R.Schreyner/Wikipdia

„Poznań, Kraków, Wrocław, Rzeszów, Toruń, Zabrze, Konin, Kielce, Jelenia Góra, Zielona Góra, Radom, Elbląg – chyba wygraliśmy drugą turę. Nie zatrzymamy się!” – napisał na X/Twitterze Donald Tusk.

Ten wpis świetnie obrazuje, gdzie tu się ustalają wyniki i kto tak naprawdę decyduje. W wielu miastach przeżywaliśmy prawdziwe inwazje polityków z Warszawy (nie napiszę warszawskich, bo chodzi o centrum władzy, a nie to, co sami Warszawiacy o tym sądzą, i czy faktycznie są „warszawscy”).

To była kolejna tura wyborów krajowych, a nie o sprawy nasze, lokalne. Wszystko obraca się wokół strategii sztabów partyjnych w Warszawie. Ludzie zaś są traktowani zupełnie przedmiotowo. Mają karnie głosować zgodnie z linią partii, zgodnie z interesem centrum.

W Polsce mamy wręcz absurdalny poziom centralizacji. Zaczyna się od szkoły, w której uczą o wydarzeniach z perspektywy „narodowej” (czyli najczęściej z perspektywy centrum), a ludzie nie znają historii swojego regionu, a często nawet gminy. Żyją w jakiejś absurdalnej wirtualnej „krajowej” przestrzeni, gdzie bardziej interesują ich zadawnione spory Kaczyńskiego i Tuska niż ich najbliższa okolica.

Na tym oczywiście korzysta władza i centrum. Także gospodarczo, co przejawia się tym, gdzie znajdują się centrale firm, gdzie jest najwięcej pracy, szans na karierę i gdzie można zarobić najwięcej pieniędzy. I gdzie wreszcie masy ludzkie próbują zamieszkać ku uciesze deweloperów i rentierów. Nic dziwnego, skoro tak zostało to wszystko ukształtowane, że gospodarczo i politycznie kręci się to głównie wokół jednego miasta.

Podam przykład, o którym chciałem dawno napisać. W Warszawie, jak wiemy, mają zamiar odbudować nikomu niepotrzebny i architektonicznie przeciętny Pałac Saski. Za 2,5 miliarda zł. Pomijam, ile z tego byłoby mieszkań komunalnych, ale pozostańmy przy zabytkach.

Niedaleko Wrocławia powoli niszczeje perła europejskiego baroku wraz z nekropolią piastów śląskich pod połączoną z klasztorem potężną bazyliką. Jeśli chodzi o skalę równać może się z Lubiążem tylko hiszpański Eskurial. Od lat pasjonaci architektury i historii ratują ten kompleks przed całkowitą degradacją. Udało się wyremontować dach i trzy wspaniałe sale. Ale skala potrzebnych remontów jest ogromna.

Nieco dalej na południe mamy Chełmsko Śląskie z niesamowitym rynkiem z barokowymi i klasycystycznymi kamienicami. Oraz drewnianymi domkami tkaczy, gdzie rozpoczęło się pierwsze powstanie tkaczy śląskich z końca XVIII wieku, które skończyło się starciami z władzą.

Śląsk generalnie jest usiany mniejszymi i większymi cudami architektury. Kiedy pytają mnie, co można zwiedzić w regionie, mówię, żeby jechać w losowo wybranym kierunku i trafisz na pewno na mniej lub bardziej zapomniane cudeńko. Zabrałoby mi kilka tomów, żeby opisać wszystko. Walące się zabytki, w tym całe pałace, to zwłaszcza na Dolnym Śląsku coś, do czego chyba się już przyzwyczailiśmy.

Może za bardzo się przyzwyczailiśmy?

Skoro politycy w Warszawie potrafią przeznaczyć miliardy na odtwarzanie pałacu, to może jednak jest kasa na ratowanie autentycznych zabytków, skoro jest na stawianie makiet?

Ale to ma być symbol dominacji nad resztą regionów w tym kraju. Nie ważne, że gdzieś tam w gruzy wali się barokowe arcydzieło. Ważne, że pokażemy, kto tu rządzi.

Zapewne w waszych regionach takich przykładów możecie także podać wiele. Tego jak jesteśmy traktowani przez centrum, czego zabytki są tylko najbardziej widocznym, ale na pewno nie jedynym i nawet nie najważniejszym, przejawem.

Xavier Woliński