W trakcie ostatniej dyskusji o (delikatnym) zmniejszeniu degresji podatkowej otrzymaliśmy kopalnię informacji na temat sporej, a w każdym razie tej najbardziej głośnej, części naszej „aspirującej klasy średniej”. A zwłaszcza o stanie ducha należącej do niej „elity dziennikarskiej”.
Na przykład dowiedzieliśmy się, że jeśli ktoś zarabia mniej niż 20k brutto jest „nierobem”. Że zarabiający lepiej niż ponad 90 procent reszty osób w tym kraju, są nie tylko obiektywnie zamożniejsi, ale też posiadają „lepsze cechy wrodzone” niż ta reszta. Są rzekomo „bardziej zaradni”, „lepsi”, „bardziej pracowici”. Co tu dużo mówić, są po prostu najlepszym sortem. Supermenami, którym powinniśmy wręcz dziękować za przywilej mieszkania z nimi.
Już pomijam fakt, że gdyby faktycznie wszyscy rzucili się do nauki programowania, to wzrost podaży spowodowałby spadek waszych cudownych zarobków. Niemożliwe? W czasie kryzysu gospodarczego w krajach wysokorozwiniętych pojawił się już ten problem, że programiści nie mogli znaleźć zajęcia. Co prawda było to chwilowe, bo dzięki „socjalizmowi dla bogatych”, czyli pompowaniu miliardów w banki, biznes zaczął się kręcić. Ale w każdej chwili może ten problem powrócić. Myślicie, że kapitalizm zawsze dla tej branży będzie łaskawy? Nie będzie.
Tę lepszość i łaskę widać w groźbach, że „wyniosą się do Czech, Niemiec, etc.”. Przeniesienie firmy to nie takie hop siup, bo urząd skarbowy może zbadać, czy członkowie zarządu przebywają i wykonują swoje funkcje głównie w Polsce i może w każdej chwili odpowiednio ich skasować. Spółka formalnie zarejestrowana za granicą może podlegać w Polsce opodatkowaniu od całości jej dochodów. Ministerstwo Finansów już lata temu uznało, że w takim przypadku, gdy spółki zagraniczne nie prowadzą rzeczywistej działalności gospodarczej w państwach oficjalnej siedziby, ich rejestracja za granicą ma na celu jedynie uzyskanie korzystnego opodatkowania dochodów, więc jest to uznawane za formę unikania opodatkowania i jest ścigane.
Ale pomijam już kombinacje podatkowe. Dla mnie jest jasne, że oni nam mówią, że są już takimi wspaniałymi ludźmi, że bezczelnością jest żądać od nich, żeby dokładali się proporcjonalnie więcej do ochrony zdrowia. Oni są po to, żeby błyszczeć, a my po to, żeby się w ten blask wpatrywać. Oraz płacić za utrzymanie tego systemu, który najwyraźniej nam się wybitnie nie opłaca.
Fakt jest taki, że ludzie się w Polsce zaharowują i to zaharowanie jest tym większe im mniej się zarabia, bo trzeba brać pierdyliard fuch dodatkowych, żeby utrzymać się na powierzchni. I nie po to, żeby mieć na „wyskok na narty w Alpy” albo nawet nie po to, żeby mieć na ratę kredytu, bo o tym nie ma co pomarzyć przy tych cenach mieszkań. Chodzi o to, żeby po prostu przeżyć, mieć na opłaty, na leki, na ubranie dla dziecka. To są realia większości ludzi w tym kraju. I to ci ludzie trzymają na barkach utrzymanie tego nieludzkiego systemu, który tutaj stworzono. Degresja podatkowa tak jest skonstruowana. To my, szaraki, płacimy za to wszystko. 90 procent ludzi w tym kraju. Dlaczego płacimy? Bo oni od lat nie chcą tego robić.
Idźcie powiedzieć to sprzedawczyni z Żabki, której dzięki tym zmianom troszeczkę się poprawi. Powiedzcie jej, że się nie należy, bo przez takich jak ona na narty zamiast dwa razy w roku, pojadą raz.
Powiedzcie to zapieprzającym na śmieciówkach młodym ludziom, że mają harować bardziej, a etat im się nie należy, że emerytura, płatny urlop, okres wypowiedzenia im się nie należy. Że są roszczeniowi, a za waszych czasów się nie jadło, tylko pracowało.
Ludzie, zwłaszcza młodzi, chcą zacząć żyć, a nie harować. Od 30 lat mówicie ludziom, że mają zaciskać pasa, że wkrótce skapnie z tego górnego bogactwa także im. Jakoś skapywać nie bardzo chce, bo luksusowa konsumpcja zamożnych jest nieograniczona.
Idźcie i pogadajcie ze zwyczajnymi ludźmi zarabiającymi w okolicach mediany, a nie z kumplami z zarządów firm.
Xavier Woliński