Libki sobie podają mema, że „socjalizm to pokój, a kapitalizm to trzy pokoje z kuchnią”.
A potem przeglądam najnowszy trend rynkowy, czyli oferty tak zwanych mikroapartamentów i sobie myślę, że kapitalizm to pokój, kuchnia i wc w jednym pomieszczeniu. Mniej więcej na tyle stać przeciętnie zarabiającą osobę obecnie i to w kredycie.
Tymczasem około połowy z nas mieszka w lokalach wybudowanych w PRL. Więc trochę byłoby ciężko znaleźć teraz w ogóle jakieś mieszkanie, gdyby nie to budownictwo. Ale to „socjalizm”, więc chyba należałoby zburzyć? Nie wypada, żeby tego rodzaju pomniki przeszłości kalały świętą narodowokatolicką, kapitalistyczną ziemię. Wszystko należało zrównać z tą ziemią, doprowadzić do stanu z 1945 roku i budować na nowo świetlaną przyszłość.
Ale libki zawsze powtarzają, że „rynek zweryfikuje”, więc sprawdzam cenę wrażego „socjalistycznego” budownictwa na Muranowie w Warszawie. Budynek z cegły, lata 50. lub 60. Są trzy pokoje i kuchnia! 695 000 zł… No, może wnuki byłyby już nawet właścicielami, ale i tak kredytu nie dadzą.
A przypomnijmy, że wówczas owszem w dużych miastach czekało się kilka lat na przydział, ale jednocześnie nie startowało się w nowe życie z gigantycznym długiem. W mniejszych miejscowościach (w których była praca, bo zakłady były rozproszone w kraju), często dostawało się po krótkim oczekiwaniu, albo wręcz od ręki (jeśli dane miasto chciało do pracy przyciągnąć ludzi, bo się akurat tam rozwijał przemysł). Największy problem mieszkaniowy był w wielkich miastach zdewastowanych w 70-90 procentach przez wojnę.
Wiele można i należy mieć zarzutów do PRL, ale akurat nie to, że nie budowano przystępnych dla zwykłych rodzin mieszkań i tego rodzaju memy tylko kompromitują ich twórców, którzy najwyraźniej wychowali się w rodzinach, które stać na zakup potomkowi mieszkania i nie orientują się zupełnie w realiach przeciętnych ludzi.
Swoją drogą, to nie jest tylko problem Polski, ale nawet „serca kapitalizmu”. Ostatnio w Nowm Jorku jest trend wśród vlogerów, żeby tworzyć filmy na temat gigantycznego 50-100 procentowego wzrostu czynszów w tym mieście. Trendy są dwa, jeden „społeczny”, pokazujący dramaty ludzi, którzy muszą rezygnować ze swoich marzeń, czy założenia rodziny, bo nie mają na to przestrzeni. A drugi libkowy wychwalający mikroapartamenty jako „możliwość startu w nowe życie” nawet dla osób o przeciętnych zarobkach.
Ci ostatni to głównie naganiacze dla landlordów normalizujący patologie (np. malutki pokój wielkości schowka na szczotki, bez okna, tylko z małym świetlikiem, bez możliwości regulacji ogrzewania, ze wspólną łazienką na piętrze). I w środku mieszkają zwyczajne osoby, o zwykłych zarobkach, które nie mają zaplecza w postaci zamożnej rodziny albo własnego mieszkania. Nie trzeba tego w Polsce tłumaczyć chyba. Przeciętny czynsz w Nowym Jorku to 5000 dolarów miesięcznie plus kaucja oraz zaświadczenie o stałej pracy z zarobkami na poziomie 40-krotności czynszu rocznie.
Tak więc wychodzi na to, że socjalizm to pokój, a nawet trzy pokoje z kuchnią, a kapitalizm to wojna i mikroapartament bez okna.
Xavier Woliński