Klasa średnia umiera z tęsknoty za Majorką

people in the water beside beach Photo by Jo Kassis on Pexels.com

Od mniej więcej kwietnia w prasie pojawiają się dramatyczne tytuły:

„Klasa średnia zaciska pasa. „Trzy lata temu byliśmy na rodzinnych wakacjach w Hiszpanii, a dziś oszczędzamy na maśle” (Wyborcza), „Klasa średnia cierpi na tym najbardziej”. Pętla się zaciska” (Interia), „Panie, czemu tak drogo? Polska klasa średnia zaczyna wielkie cięcie wydatków” (Bizblog. W tekście: „W moim gronie ludzie rezygnują z tenisa, diety pudełkowej, prywatnych lekcji angielskiego”), „Jest właścicielem 200-metrowego domu, a nie ma na fryzjera. Młoda klasa średnia czuje się oszukana” (Super Express) i sprzed dwóch dni: „Już nie biorę długich kąpieli, manikiur raz na dwa miesiące, naczynia zmywam w zlewie, a zarabiam 7 tysięcy”. Drożyzna dopadła klasę średnią” (Wyborcza).

Teksty histerycznie wręcz dramatyzują los „klasy średniej”. Michał Brzeziński, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego w czerwcu skrytykował to zjawisko na Twitterze: „Ostatnio Newsweek wywiadował mnie do tekstu o tym jak klasa średnia radzi sobie z inflacją. Mówiłem, że na razie nieźle, gorzej z biednymi. Nic z tego się nie ukazało, a tekst poszedł pod tytułem „Klasa średnia idzie do lombardu”.

Zauważcie, że generalnie z tych rozpaczliwych tytułów wypadają niezamożni, czyli ci, którym doskwiera obecna sytuacja gospodarcza znacznie bardziej niż komuś, kto musi zrezygnować z tenisa czy podróży na hiszpańskie plaże. W polskim dyskursie politycznymi i medialnym istnieje głównie ta grupa społeczna określana „klasą średnią”. Nie ma jednej ustabilizowanej nawet definicji, czym ta klasa jest, wiadomo tylko, że jej cierpienia i sukcesy, jej dążenia i interesy są utożsamiane z całym społeczeństwem. Klasa pracująca, klasa robotnicza – te pojęcia, mimo że o wiele łatwiej je zdefiniować, zostały wyśmianie jako „niejasne” i „ideologiczne”. Mało kto zauważa, że pojęcie „klasy średniej” jest jeszcze bardziej niejasne i niewątpliwie ideologiczne.

No, ale jednak takie zjawisko, choćby medialnie, istnieje. A jeśli istnieje w mediach, to istnieje też w głowach ludzi. I odbiorcy oraz odbiorczynie mediów przeżywają rozterki osób, którym brakuje na wypad na narty w Alpy, jakby to były nasze wspólne problemy. Choć w tym kraju 59 proc. osób nie stać na to, aby wyjechać na jakikolwiek urlop i jakoś sobie musi radzić za mniej niż 7 tysięcy miesięcznie.

I to nawet nie chodzi o to, że kogoś uwiera, że nie pojechał na wakacje. Chodzi o to, że media koncentrują się na problemach niejako swoich kolegów i koleżanek, swojej „klasy”, czy może raczej grupy społecznej, a nie problemach większości ludzi w tym kraju. To ma oczywiście konsekwencje polityczne, bo jeśli czegoś nie ma w mediach, to tego potem najczęściej nie ma w programach politycznych.

I w ten sposób żyjemy w fikcji medialnej, gdzie większość to jest jakaś niedookreślona „klasa średnia”, dla której karą jest, że musi zmywać samodzielnie, a nie za pośrednictwem „gosposi” oraz musi ograniczyć granie w golfa.

Czasem sobie myślę, że osoby odpowiedzialne w redakcji za te tytuły i teksty nas trollują, że siedzą tam zakamuflowane lewaki, które specjalnie te tytuły podkręcają, żeby zirytować ludzi i wywołać opór. Niestety to tak nie działa. Ludzie faktycznie często zaczynają utożsamiać swój interes z tą magiczną „klasą średnią” do której aspirują. I jeśli komuś nie starcza na wakacje na Majorce, to tak jakby jemu zabrali tę Majorkę. Jemu „w przyszłości”, kiedy już będzie częścią tej upragnionej, magicznej „klasy średniej” nie tylko w marzeniach, ale też materialnie.

Dopóki nie będzie w mediach obecnych więcej problemów zwykłych ludzi (oraz co istotniejsze sposobów na walkę o poprawę losu), to się nie zmieni. Kiedyś od tego była masowa prasa związkowa, robotnicza, spółdzielcza i ludowa. Dzisiaj mamy media niemal wyłącznie „klasośredniowe”, gdzie symboliczna „warszawska elitka opisuje problemy warszawskiej elitki”. A reszta ma to przeżywać, niczym kolejny sezon telenoweli.

Xavier Woliński