Redakcja Wyborczej chce socjalizmu! Tak mógłby rozpoczynać się mejl zarządu Agory do pracowników. Oczywiście słowo „socjalizm” użyte jak w Polsce, czyli jako obelga.
Z fascynacją pewną obserwuję od czerwca walkę redaktorów Gazety Wyborczej z zarządem korporacji, którą sama stworzyła. Pisałem o tym już parę miesięcy temu.
Teraz mamy nową odsłonę, po zwolnieniu przez zarząd Agory dyrektora wydawniczego Jerzego Wójcika. Redaktorzy naczelni uważają Wójcika za osobę, która przeprowadziła ich z „papieru” do „cyfry”. To już kolejna próba zwolnienia Wójcika, pierwsza rozpoczęła konflikt w czerwcu. Teraz dostał od Agory dyscyplinarkę ze stanowiska dyrektora, ale naczelny Wyborczej powołał go na stanowisko jednego z wice.
I redaktorzy naczelni napisali list otwarty, dawnym inteligenckim zwyczajem. Pytają w nim: „Chodzi o to, do kogo należy „Gazeta Wyborcza. Czy do Czytelników i ludzi, którzy w redakcji zostawili całe swoje życie? Czy do „macherów od cashu” i Excela?”.
W tym momencie większość, zwłaszcza młodszych czytelników, wzruszy ramionami. Tak przecież działa świat w którym się wychowali i do którego wprowadzała ich sama Wyborcza. Co prawda przez jakiś czas niektórym roiło się tam, że kapitalizm to demokracja, lepsza jakość, i tym podobne złudzenia.
I nagle się okazuje, że tak, redaktorzy i pracownicy Wyborczej SĄ pozycjami w Excelu. Nadal się zastanawiam, czy oni żyli do tej pory w jakiejś bańce przez ściany której świat jawił się jako bardziej kolorowy niż jest? Oczywiście, czarne chmury widzieli ze strony PiS, ale że największym zagrożeniem stanie się nie starszy pan z Nowogrodzkiej, ale ich własny twór, ich „dziecko” – kapitalizm. Wykrystalizowany w formie korporacji, spółki akcyjnej, która nie czytelnikom, nie panom zasłużonym redaktorom się kłania, ale akcjonariuszom.
Jeśli ktoś myśli wciąż o kapitalizmie jak zbiorowisku „rodzinnych” firm, zakładanych w dawnych przedszkolach i garażach, którym oprócz „hajsu” przyświecają jakieś niematerialne cele, to widocznie zasnął jakieś 150 lat temu i dopiero się obudził.
Pamiętam ich prześmiewcze i ironiczne recenzje książek sprzed 20 lat, które wskazywały na strukturalne problemy kapitalizmu. Do dziś utkwiła mi „zabawna” recenzja książki Immanuela Wallersteina „Koniec świata jaki znamy” w której z jednego z najtęższych umysłów światowej socjologii i ekonomii recenzent zrobił „bredzącego bzdury lewaka”.
Tak, koniec świata nadszedł i okazuje się, że ten koniec nie dotyka wyłącznie tym razem, jakichś nieznanych wam bliżej ofiar „bolesnych, ale koniecznych reform”, ale was samych.
Lewaki wam o tym próbowały powiedzieć od początku, ale nie słuchaliście. I nie zauważyliście, kiedy z rozgrywających i mających ogromny wpływ na kształt sceny politycznej redaktorów, staliście się głównie cyframi w arkuszu kalkulacyjnym.
Tak jak większość z nas. Oto świat, który współtworzyliście. Cieszycie się?
Xavier Woliński