Demokracja upada. Wśród liberałów od dłuższego czasu panuje taki oto właśnie strach. Nie dziwię im się. Problem polega na tym, że to nie demokracja upada, ale jej zaledwie namiastka. I jest w ciężkim kryzysie właśnie dlatego, że jest namiastką.
Ludzie są coraz bardziej zmęczeni spektaklem, który rozgrywa się na ich oczach. Gdzie nie spojrzysz, tam biorą udział w nim z coraz większym zmęczeniem i z coraz mniejszą wiarą w to, że cokolwiek istotnie to zmieni. Ten brak sprawczości jest jednym z korzeni obecnego kryzysu. Politycy zaś zdają sobie sprawę, że jedyne już co może masowo zapędzić ludzi do urn, jest dalsze nakręcanie atmosfery strachu. Strachu przed tymi drugimi.
Już nie chodzi nawet o to, żeby zrealizować jakąś pozytywną koncepcję, chodzi o to, żeby „tamci” nie doszli do władzy. Wokół tych koncepcji powstały sfanatyzowane fandomy jakichś polityków czy określonych frakcji, które potrafią zakrzyczeć w internecie każdą poważną dyskusję, a w realu zdestabilizować każdą próbę porozumienia między zwykłymi ludźmi wokół ich podstawowych interesów.
Ludzie są także zmęczeni w dużym stopniu tymi sfanatyzowanymi grupkami, które szantażują całą resztę.
System, w którym jedne elity zastępują cyklicznie inne elity nie mniej oderwane od „dołów” zaczyna się zacinać. Jak każda struktura polityczna opiera się na wierze uczestników. Obecnie coraz mniej jest osób, które szczerze wierzą w uczciwość i sensowność tego procesu.
Zauważcie, że politycy (świadomie) skolonizowali całą polityczność. Jak na demokrację mamy podejrzanie mało miejsc, w których ludzie mogliby bezpośrednio podyskutować o naszych problemach. Komunikacja jest wertykalna. Partie tworzą programy (których w dużym stopniu i tak nie realizują), a coraz częściej zamiast programów tylko persony polityczne, które przekonują nas, że mają receptę na wszelkie problemy w jakiejś swojej teczce. A my mamy to uwierzyć i zaklepać w plebiscycie zwanym wyborami.
Dlatego pół życia tworzyłem takie struktury i takie formy działania w których przede wszystkim mogły spotkać się osoby, którym nikt poza tą przestrzenią, jaką stworzyliśmy, nie proponował, żeby zaczęli między sobą rozmawiać i działać na rzecz wspólnych interesów. Uświadomienie sobie np. wspólnoty interesów ekonomicznych, nie pod kontrolą „dobrotliwych” polityków z klasy średniej, ale między nami samymi, pozwoliło przełamać wiele barier i rozwiać mnóstwo stereotypów. I to jest prawdziwie demokratyczna przestrzeń. Taka, w której ludzie się spotykają, deliberują, a potem podejmują wspólne działanie bez czapy kontrolnej ze strony polityków.
Liberałowie zaczęli sobie w ostatnich latach uświadamiać, że może jednak coś z tym jest nie tak i zaczęli próbować kopiować nasze rozwiązania. Tworzyli „konsultacje społeczne” i „budżety obywatelskie”, ale wszędzie tam ostatecznie przeważała wola polityków, którzy podejmowali ostateczne decyzje, ponieważ nadal panuje kultura hierarchiczna i tak naprawdę nie mają żadnego zaufania do nas i naszych decyzji. Politycy życzą sobie wykonawców ich decyzji, a nie osoby, które realnie mają na cokolwiek wpływ.
I w ten sposób tworzą podglebie do narastającego z jednej strony zniechęcenia, a z drugiej strony do narastania tendencji autorytarnych.
Xavier Woliński