Lewica parlamentarna zasadniczo osiągnęła dno. Nie mam zamiaru robić tutaj za jej doradcę, bo w sumie tego się tak spodziewałem i na nic nie liczę, także na to że będą wdrażać w życie moje pomysły. Od zawsze nastawiony jestem na to że trzeba walczyć o Sprawę w osamotnieniu i przy wrogości państwowych struktur, w tym parlamentu, a jeśli coś się da wyszarpać to po ciężkich bojach.
Ale z czysto analitycznego punktu widzenia wygląda na to że strategia walki o elektorat liberalny osiągnęła ostateczną klęskę.
Robert Biedroń był przez jakiś czas ulubieńcem mediów liberalnych. W czasach kiedy konglomerat medialno-biznesowy obawiał się, że PO się rozsypie, stawiał na różne opcje alternatywne. Jedną z nich stał się chcąc nie chcąc właśnie Biedroń. Nastąpił przepływ elektoratu do lewicy spośród grupy rozczarowanej Koalicją Europejską, a zwłaszcza Nowoczesną. Na tej fali powstała Wiosna, niektórzy wieszczyli w ogóle “odrodzenie lewicy” na bazie mieszczańskiego elektoratu.
Sytuacja radykalnie zaczęła się zmieniać, kiedy PO ogarnęła chaos wewnętrzny i wystawiła kandydata, który był jak z wielkomiejskiej bajki dla grzecznych widzów Faktów TVN. Przystojny, energiczny, wygadany i wykształcony. Natychmiast niemal zakochani w nim liberałowie porzucili Biedronia i pobiegli ku swojemu nowemu słoneczku. Ku nowej nadziej, że będzie jak było.
Biedroń mógł być “od biedy” ich kandydatem w chwilach smuty. Ale gdzie chłopakowi z Krosna do mesjasza z Warszawy. Aspirująca klasa średnia przecież nie będzie na prowincjusza głosować, skoro ma takiego jak z bajki księcia.
Tak się kończy kokietowanie wielkomiejskich elit i wiszenie u klamki liberalnych mediów. Biedroń pod koniec próbował się ratować prowadząc nawet dość intensywną kampanię na prowincji, z której się przecież wywodzi. Ale to nie mogło się powieść, bo już przez prowincję został potraktowany jako “koleś z Warszawki”, a po drugie i tak mało kto o nim się dowiedział, bo media liberalne już lansowały swojego księciunia przede wszystkim. Dla wielu moich mniej siedzących w politycznych sprawach znajomych, Biedroń po prostu “zniknął z radaru” co spowodowało dla nich wrażenie, że „on nic nie robi żeby wygrać”.
Tymczasem te resztki mediów, które określają się jako lewicowe także przerzuciły swoje sympatie często na Trzaskowskiego. Teraz np. w KryPolu trwa intensywne urabianie garstki czytelników, że to „pałac prezydencki wart jest mszy”. Tyle że nasi kochani „erudyci” zapomnieli, że Henryk IV wybrał „mszę”, czyli przejście na katolicyzm, żeby zyskać uznanie władzy we Francji dla siebie, a nie dla konkurenta z innej dynastii. Już im się w głowach wszystko miesza od tych „taktycznych” kombinacji.
Kwartalnik, który miały rzekomo być przyczółkiem dla budowy lewicy i zalążkiem lewicowych mediów, stał się kuźnią kadr dla Newsweeka i Wyborczej. A tak jak we wSieci nie wolno mówić, że się nie popiera Kaczyńskiego, tak publicysta, który chce znaleźć robotę w Newsweeku nie może przecież głosić, że Trzaskowski to jest zły kandydat. Trzeciej opcji nie ma, bo żadne media lewicowe na skalę pozaniszową nie powstały. Cała wieloletnia para poszła w gwizdek i publicyści lewicowi dołączyli do dziesiątków podobny liberalnych potakiwaczy i te media zwane „lewicowymi” nawet nie mają zasobów żeby wypromować lewicowego kandydata w wyborach. Rozumiem osobiste motywacje i kariery, ale jako projekt to jest taka sama klęska jak cała lewica parlamentarna w Polsce.
Niech biorą przykład z Konfederacji. Ci też niewiele maja do stracenia, więc pozycjonują się jako krytycy całego systemu (choć sami są raczej jego destylatem, ich program to obecny system w czystej formie), Bosak nie poparł żadnego kandydata. To samo powinna zrobić lewica parlamentarna ze swojej strony zapowiadając, że wszelkie pomysły zgodne z jej programem bez względu na to kto je zgłosi, będzie popierać i koniec tematu. A w mediach liberalnych niech się zaplują na śmierć, że „kaszkieciarstwo nie rozumie demokracji”. Nic im nie jesteście winni.
Xavier Woliński