Marginalizacja klasy pracującej

Jednym z największych sukcesów klasy średniej i elit liberalnych było praktycznie usunięcie robotników z pola widzenia oraz dyskusji publicznych i politycznych.

Także twierdzenie jakoby robotnicy to był jakiś margines, to jest powtarzanie propagandy klasy średniej i liberałów. W przemyśle zatrudnione jest 31 procent siły roboczej i jest to mniej więcej od lat stabilna liczba ponad pięciu milionów osób. Po okresie kryzysu związanej z transformacją ustrojową, nastąpił wzrost, a następnie stabilizacja poziomu zatrudnienia.

To, co zanika, to zatrudnienie w rolnictwie, choć polityczne walki o rolników trwają między PiS a PSL zacięte, a o robotnikach przemysłowych, których jest wielokrotnie więcej, praktycznie wszyscy zapomnieli. To samo tyczy się właścicieli firm, o których walczą wszystkie partie jeszcze bardziej zażarcie, a jest wielokrotnie ich mniej niż klasycznych robotników fizycznych.

Powtarza się ciągle głupoty, że „klasa robotnicza to margines” i przeżytek. Że w zasadzie zanika, że nie ma tutaj żadnego potencjału politycznego czy organizacyjnego. To jest mitologia, którą zwalczam od dawna, a która ciągle reprodukowana jest w środowisku nawet lewicy i grup aktywistycznych.

To jest po prostu perspektywą typowego aktywisty czy aktywistki z klasy średniej, a nie realnego doświadczenia milionów ludzi w tym kraju. Niestety ta perspektywa jest wciąż narzucana przez ludzi z klasy średniej, którzy tworzą narrację, piszą do mediów i eksponują problemy swojej grupy społecznej, jako problemy dominujące. Czasem skrajnie wąskiej grupy. W ten sposób problem np. restauratorów jest mocniej eksponowany w mediach i prezentowany jako kwestia podstawowa, podczas gdy sytuacja milionów zatrudnionych w przemyśle w ogóle nie jest brana pod uwagę.

A jak się okazuje to produkcja przemysłowa m.in. uchroniła Polskę, według ostatnich szacunków GUS, przed całkowitym załamaniem gospodarczym. Po prostu robole zapieprzali w covidzie bez przerwy i nikt się nimi szczególnie nie przejął. Ci, którzy przeżyli, to przeżyli, ci, którzy umarli to umarli i to był i jest głównie problem ich oraz ich rodzin. Takie są realia w znanych mi zakładach produkcyjnych, o czym pisałem w zeszłym roku. W czasach, kiedy klasa średnia pozamykała się w domach i miała przywilej samoizolacji, na covid zapadały całe grupy robotników, zarażając się od siebie. Większość przeszła to oczywiście łagodnie, ale część przypłaciła życiem tę konieczność „trzymania gospodarki na powierzchni”.

I w ogóle ta perspektywa jest nieobecna poza środowiskami związanymi z ruchem pracowniczym, związkami zawodowymi, zwłaszcza tymi w których dominującą kategorią członkowską są pracownicy fizyczni. Ich głos usłyszałem tylko i wyłącznie w debacie przeprowadzonej w środowisku związkowym (a którą swego czasu na swoim fanpage publikowałem). Nigdzie poza ruch pracowniczy praktycznie temat nie wypłynął.

To dotyczy także pracowników usług, którzy obecnie dominują w strukturze zatrudnienia, a których los niewiele różni się od pracowników przemysłowych. Także oni byli zauważeni tylko przez chwilę na zasadzie „pochylenia się nad panią kasjerką”. Ilość tekstów, które poświęcono losom bogatych restauratorów (którzy po prześwietleniu, jak się okazywało, dostawali czasem milionowe wsparcie z tarcz antykryzysowych), przewyższała wielokrotnie opisy doli pracownic handlu, czy np. ratowników medycznych (też głównie przecież fizycznie pracujących, tak jak salowe, czy pielęgniarki, albo w ogóle personel medyczny). Gdzieś mignął tekst „pochylający się”, ale niemal nigdzie nie oddano im bezpośrednio głosu.

Toczy się nieustanna walka o świadomość społeczną, o to czyj partykularny problem zostanie uznany za wspólny i fundamentalny, a czyj pozostanie uznany jako partykularny i marginalny. W ostatnim trzydziestoleciu ta walka była non stop na poziomie politycznym, materialnym i świadomościowym wygrywana przez klasę średnią. Pięć milionów robotników staje się w tym konflikcie mniej istotna niż garstka kapitalistów, czy menedżmentu. Dziesięć milionów pracowników usług jest mniej istotna niż losy rentierów.

Tu przejawia się bezwzględny konflikt klasowy, bo to komu poświęcimy uwagę, temu więcej się dostanie w postaci ulg podatkowych, czy wsparcia z tarcz i innych przywilejów.

Dla mnie to jest o tyle bolesne, że wywodzę się z klasy robotniczej. I zawsze dźwięczą mi słowa mojego ojca, tokarza, który powtarza, że robotnik zawsze będzie kopany, był kopany i jest kopany w tyłek. Robol ma robić i się nie odzywać, a panowie będą na salonach dyskutować o tym, czy orzeł ma mieć koronę czy nie mieć, albo o tym, czy biednemu właścicielowi trzeba ulżyć, bo przecież zaraz nie będzie go stać na służącą i jacht, jak mu ten podatek dowalą. Tak, mój ojciec też już przechorował covid. Zaraził go kolega z pracy, który chory przychodził do niej, bo przecież „produkcja musi iść pełną parą”, bo zakład musi zarabiać. Za to z moją matką było bardzo źle, bo oczywiście chorują całe rodziny. Sanepid nie zainteresował się tematem, że zakład pracy stał się ogniskiem choroby. Ale taka dola robola. Nie ma litości, kwarantanny, bawienia się w jakieś prace zdalne. Przeżyjesz, będziesz żył. Nie przeżyjesz, będziesz martwy. Proste? Czego nie rozumiesz roszczeniowcu?

Xavier Woliński