Bilbordoza antyaborcyjna

Fakt, że za masową bilbordozą antyaborcyjną stoi kapitalista z listy 100 najbogatszych Polaków w ogóle mnie nie zaskakuje i obrazuje dwie kwestie.

Po pierwsze, potwierdza to, że dla burżujów Polska to raj. Jeśli w trakcie pandemii stać kogoś na wydanie milionów na taką kampanię, to znaczy, że przewróciło się im w tyłkach od dobrobytu i niskiego opodatkowania bogatych. W końcu żyjemy w kraju, w którym biedni proporcjonalnie płacą większe podatki niż bogaci. Więc ci ostatni mają mnóstwo wolnych środków, żeby przepalić je na głupoty i troling w przestrzeni publicznej. Ta akcja to znak, że czas mocniej opodatkować bogatych, żeby można było obniżyć podatki innym.

Druga kwestia, to propaganda lansowana przez hipsterprawicę z modnych lokali stołecznych, którzy tłuką do głów ludziom w swoich periodykach, że biedni to konserwa i nie interesują ich kwestie praw kobiet i aborcja. Za to ponoć te sprawy są lansowane przez bogatych i interesują głównie pijących sojalatte. No to przyjrzyjmy się, skąd mają miliony konserwatywne fundacje. Biedni się składają? I spójrzmy, w jakiej grupie najmocniej tąpnęło poparcie dla PiS po ogłoszeniu zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Szerlokiem nie trzeba być, żeby dojść do tego, że wśród najmniej zarabiających.

Tak więc sponsorowane przez burżujów fundacje prowadzone przez hipsterprawicowe elitki, wykształcone na zgnuśniałych polskich uczelniach, zgotowały piekło kobietom z klasy pracującej, których najczęściej nie stać, żeby wyjechać na zabieg do Berlina czy Londynu. I które im to wykształcenie zasponsorowały z podatków.

To środowisko hipsterprawicy dla mnie pachnie totalną degeneracją i a ich poczynania przypominają mi zdeprawowane zwyczaje magnaterii. Osoba pochodząca z ludu podskórnie czuje, że pod tymi garniturami czai się pan z nahajką, który chce im „wartości” wtłuc do głowy. Neopańszczyzna w kapitalistycznej odsłonie.

Xavier Woliński