Jednym z błędów myślenia staroszkolnej lewicy i generalnie polityków było i jest myślenie w kategoriach „mas”, „milionów”. Problem staje się nieistotny, dopóki nie osiągnie odpowiedniego poziomu ilościowego. Realne cierpienie ludzi można ignorować, a czasem wręcz wyszydzać, ponieważ nie jest kwestią większości.
To jest dość nieciekawa koncepcja, zwłaszcza od momentu, kiedy sobie uświadomisz, że sam jesteś częścią jakiejś mniejszości i wcale niefajnie się czujesz, kiedy twój problem jest ignorowany, bo jest „statystycznie nieistotny”. Zwykle pojęcie „mniejszości” kojarzone jest z mniejszościami seksualnymi, religijnymi czy etnicznymi. Dlatego łatwo je traktować jako coś „zewnętrznego”, choć przecież dotyczy ludzi, którzy mieszkają tu i teraz, a nie „obcych z innego świata”. Ale kiedy się temu przyjrzeć dokładniej, problem może dotyczyć każdego, nie należącego wyłącznie do tych mniejszości.
Przykładowo temat mniejszości łączy się z problemem, który ostatnimi czasy dość mocno mnie absorbuje, czyli lokatorów mieszkań zakładowych. Stanowi to ostatni już bodaj bastion wciąż tlącego się oporu, który korzenie swoje ma w okresie transformacji, czyli złodziejskiej prywatyzacji mieszkań zakładowych razem z zakładami, których nazwy już nikomu nic nie powiedzą, bo zacierają się w pamięci zbiorowej. To był problem jakiejś mniejszości, początkowo licznej, teraz już stosunkowo małej.
Dopóki temat miał jakiś „potencjał polityczny”, czyli można na nim było coś ugrać, niemal wszystkie partie zapewniały, że doszło do skandalu i trzeba to rozwiązać. Problem jednak do dziś nie został rozwiązany. A liczniejsza mniejszość stawała się z każdym rokiem coraz mniej liczna, coraz bardziej mniejszościowa. Aż wreszcie lokatorzy zagrożeni eksmisjami, usłyszeli brutalną prawdę, że „problem rozwiąże biologia”, a więc zwyczajnie wymrą (czy w swoim mieszkaniu czy w pomieszczeniu zastępczym to już nieistotne). A jak wymrą to złodziejstwo już zostanie przyklepane ostatecznie.
Ale „problem jest nieistotny politycznie” i słyszą to w zasadzie wprost od ekipy rządzącej. „A protestujcie ile chcecie” powiedział wicewojewoda dolnośląski. Młodsi pisowcy mówią nawet o „świętym prawie własności” i że mają się pogodzić z losem. Nie szkodzi, że zostali pozbawieni pierwokupu. Święte prawo własności wynika z grabieży.
Tak czy owak, na tym przykładzie widać wyraźnie, jak zgubne jest myślenie w kategoriach masy. Masa to jest jakaś bezwolna, niejasna, nieludzka magma, a nie żywe osoby. Dotyczy to dyskusji na każdy inny temat, gdzie pojawia się kwestia „mniejszości”. „Musimy zadbać najpierw o większość”. W praktyce okazuje się, że chodzi o zadbanie nie o żadną większości, ale o bardzo konkretną mniejszość – polityków, ich rodziny i znajomych. Jakiś konglomerat polityczno-gospodarczy.
Kiedy ktoś mówi o „większości”, zawsze myśli raczej o sobie i swojej mniejszości. Reszta jest tylko środkiem do celu. Masa istnieje wyłącznie w jego głowie, jako masa elektoralna, którą należy za pomocą masowych mediów urobić i zaciągnąć do urn. To jest prawda uniwersalna, dotycząca całego systemu politycznego w jakim się znajdujemy.
Xavier Woliński