Oburzenie jakie wywołało wśród libkowej twitterowej masy stare hasło lokatorskie „Mieszkanie prawem nie towarem” jest symptomatyczne dla szerszego problemu.
Libki (w przeciwieństwie do wielu liberałów zachodnioeuropejskich z którymi nie należy ich mylić), to jest wytwór pewnego stanu umysłu charakterystycznego dla Europy Wschodniej, nazywanej mylnie „postkomunistyczną”. W latach 90. w Polsce te środowiska lansowały pojęcie „homo sovieticus”. Miało oznaczać „złogi po komunizmie”, głównie robotników wielkoprzemysłowych i robotników rolnych z pegeerów. Mieli oni wykazywać się postawą „roszczeniową” względem nowej elity, czyli kapitalistów i elit władzy. Domagają się jakichś „mieszkań, pracy, poszanowania ich godności” i tym podobnych „wymysłów”.
Dodatkowo to indywidualne biznesy czy mieszkania powinny być dotowane. Stąd popularność rozmaitego „rozdawnictwa” względem firm czy programy „dopłat do deweloperów”. To nigdy nie razi, nigdy nie jest określane, jako efekt roszczeniowości kapitału, za to razi 100 zł zapomogi dla biednego i 500 zł na dziecko. To jest oczywista oczywistość. Biznes musi być dotowany, tak jak musiał być dotowany kościół (rozdawnictwo majątków ziemskich), bo to taka „zapomoga za krzywdy PRL”. Tak jak rozdawanie całych kamienic w czasie reprywatyzacji. To było rozdawnictwo jakiego ten kraj nie widział, ale nigdy nie było w ten sposób traktowane (przynajmniej dopóki organizacje lokatorskie nie zrobiły awantury i nie wpłynęło to na narrację). Tak samo nie razi do dzisiaj libków rozdawanie mieszkań zakładowych (i całych bloków z ludźmi w środku) praktycznie za darmo różnym szemranym typkom.
To jest dla „homo sovieticusa”, sprawiedliwość dziejowa, którą sobie ten wychowanek PRL, czy ZSRR (w krajach postradzieckich dochodzi do analogicznych procesów) odwrócił w głowie, bo inaczej nie potrafi.
Oczywiście to zjawisko na Zachodzie nie pojawiło się przypadkiem, tylko po pierwsze w wyniku szoku wywołanego kryzysem lat 30. i następującą po nim serią kryzysów z wojną na czele. Całe pokolenie i praktycznie wszystkie siły polityczne uznały, że nie ma powrotu do tego co było w latach przedwojennych i konieczny jest mniejszy czy większy wysiłek społeczny w rozwoju mieszkalnictwa. Zostało to nawet w wyniku „szoku powojennego” zapisane jako prawo w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka ONZ. Dodatkowo istotna była presja konkurencyjna, jaką ZSRR wywierał na kraje Zachodu. Bez względu na to co działo się realnie w ZSRR, Zachód wiedział, że nie może pozwolić sobie na gorsze standardy niż były w Bloku Wschodnim, bo skończyć się może wywróceniem systemu.
Teraz im dalej od szoku powojennego i upadku ZSRR tym silniejsze są prądy, żeby to rozmontować, ale prawdziwe odwrócenie nastąpiło (przy pomocy doradców amerykańskich) w krajach byłego bloku wschodniego, ponieważ przemiany odbyły się błyskawicznie, a społeczeństwo było sparaliżowane i zdezorientowane. Dało sobie wmówić, że „tak jest na Zachodzie”. Tymczasem doszło do największego przekrętu w historii kraju. Ale o tym gdzie indziej.
Podsumowując, ci ludzie, których szokuje hasło „mieszkanie prawem człowieka”, albo „mieszkanie prawem nie towarem” to są po prostu „homo sovieticusy”, które tak bardzo chciały się „nawrócić” na kapitalizm, tak bardzo podlizać nowym panom, a przy okazji też na tym oczywiście zarobić, że stały się bardziej papieskie od papieża. Takie, szczególne, zjawisko występuje niemal wyłącznie w Europie Wschodniej. To jest beton ideologiczny z którym nie ma sensu dyskutować. Trzeba się odwoływać do tych, którzy z powodu status quo cierpią (i nie są to wyłącznie „masy ludowe”, ale także część tzw. klasy średniej).
Xavier Woliński