(jej ekonomiczne, polityczne, psychologiczne i przede wszystkim intelektualne aspekty wraz ze skromnym wskazaniem drogi kuracji)
Poniżej zamieszczam tekst, który jest przeróbką tekstu Międzynarodówki Sytuacjonistycznej, dokonaną przez wrocławskich wywrotowych studentów w drugiej połowie lat 90. Można rozważyć na ile jest on wciąż aktualny, a na ile ma wartość głównie historyczną.
Uczynić wstyd bardziej wstydliwym przez wystawienie go na forum publiczne.
Bez narażania się na poważne kontrargumenty można powiedzieć, że student
jest w Europie – obok policjanta i księdza – jedną z najbardziej
wzgardzanych istot. Przyczyny owej pogardy są jednak często przeniknięte
kłamstwem dominującej ideologii, podczas gdy przyczyny, ze względu na
które student nie cieszy się wielkim szacunkiem krytycznego umysłu, są
tłamszone i ukrywane. Zwolennicy fałszywej opozycji są oczywiście
świadomi tych przyczyn – wad, które są również ich wadami – lecz w
strachu obracają swą pogardę w opiekuńczy zachwyt. I tak wszystkie
bezpłciowe organizacje społeczne (od “opozycyjnych” partii do niegdyś
radykalnych ekologów) do spółki z tradycyjnie bezpłodną inteligencją (tą
od “Polityki” i “Gazety Wyborczej”) cenią sobie studenckie towarzystwo a
zanikające i efemeryczne grupy alternatywne zazdrośnie współzawodniczą z
nimi o “moralne i materialne” wsparcie dla studentów. W niniejszej
broszurze postaramy się pokazać przyczyny owego stanu rzeczy oraz to, w
jaki sposób student jest zakorzeniony w dominującej rzeczywistości
późnego kapitalizmu. Zamierzamy użyć jej, by ujawnić przyczyny naszej
pogardy: znoszenie alienacji z konieczności podąży tymi samymi
ścieżkami, co alienacja.
Wszystkie analizy i studia nad studenckim życiem powstające od czasu
do czasu ignorują podstawowe aspekty problemu. Żadne z nich nie wzniosły
się ponad punkt widzenia akademickich specjalizacji (psychologu,
socjologii, ekonomii). W ten sposób kompletnie rozmijają się z prawdą.
Już Fourier w XIX wieku zwracał uwagę na “metodyczną krótkowzroczność”
traktowania fundamentalnych problemów bez odnoszenia ich do
współczesnego społeczeństwa jako całości. Ten fetyszyzm faktów maskuje
podstawowe kategorie i nie pozwala ujrzeć totalności w każdym ze
szczegółów. O naszym społeczeństwie wszystko zostało już powiedziane z
wyjątkiem tego, czym ono w .swej istocie jest: społeczeństwem
zdominowanym przez towar i spektakl. Bez uwzględnienia tego faktu
wszelkie socjologiczne prace nad życiem studenta pozostają bezpłodne.
Mimo szczerych chęci i częściowych prawd niekiedy w nich
zaprezentowanych, grzęzną one na powrót w nieuchronnej etyce
kantowskiej: prawdziwej demokratyzacji dzięki racjonalizacji systemu
nauczania, to znaczy nauczania systemu.
Spektakl współczesnego kapitalizmu wyznacza każdemu jego rolę w
ogólnej bierności. Student nie stanowi tu wyjątku. Jego rola jest
tymczasowa, to coś jakby próba przed rolą ostateczną – rolą
konserwatywnego elementu w systemie towarowym. Studia to forma
inicjacji.
Owa inicjacja w magiczny sposób rekapituluje wszystkie cechy
inicjacji mistycznej. Pozostaje zupełnie odcięta od historycznej,
jednostkowej i społecznej rzeczywistości. Student prowadzi podwójne
życie, próbując zachować równowagę pomiędzy swym obecnym statusem a
całkowicie różnym statusem przyszłym, w który zostanie on pewnego dnia
boleśnie wtrącony. Na razie jego schizofreniczna świadomość umożliwia mu
wycofanie się do “inicjacyjnej grupy”, zapomnienie o przyszłości i
przebywanie w stanie mistycznego transu teraźniejszości osłoniętej przed
historią. Nie powinno zaskakiwać, że unika on stawania twarzą w twarz
ze swą sytuacją, a szczególnie jej ekonomicznymi aspektami. W naszym
społeczeństwie kontrastów materialnych, pozostając przez większość swego
życia na utrzymaniu państwa lub rodziny, student sytuuje się raczej w
grupie o niższych dochodach. Studencka nędza jest anachronizmem w
społeczeństwie spektaklu: nowa nędza nowego proletariatu dopiero musi
nadejść. W okresie, gdy wielu młodych ludzi uwalnia się z
moralnych przesądów i władzy rodzicielskiej, jako że skazywani są oni
przez nie na otępienie i eksploatację, student przytula się do swojego
nieodpowiedzialnego i sztucznie przedłużonego dzieciństwa. Co prawda
kłóci się on z rodzicami, są to jednak kryzysy spóźnionego okresu
dojrzewania, które nie zmieniają jego ogólnej akceptacji dla traktowania
go jak dziecko przez wszelakie instytucje zarządzające jego codziennym
życiem. (Jeśli kiedykolwiek przestają one obrzucać go błotem (shitting
in his face), to tylko po to by wchodzić mu w dupę).
Studencka nędza jest jedynie najbardziej ordynarnym wyrazem
kolonizacji wszystkich królestw praktyki społecznej. Projekcja
wszystkich społecznych wyrzutów sumienia na studentów maskuje nędzę i
służalczość całego społeczeństwa.
Nasza pogarda dla studenta bierze się z nieco innych przyczyn niż
jego sytuacja materialna. Jest on godny pogardy za swoje zadowolenie ze
swej nędznej sytuacji, za niezdrową skłonność do tarzania się w swej
własnej alienacji w nadziei na rozbudzenie, pośród ogólnego braku
zainteresowania, zaciekawienia jego partykularnym niedostatkiem.
Mechanizmy współczesnego kapitalizmu sprawiają, że większość studentów
zasili w przyszłości niższe kadry urzędnicze (w funkcji analogicznej do
zadań wykwalifikowanego robotnika w XIX wieku) [1]. Zamiast spojrzeć w
oczy nadciągającej “poprawie” sytuacji -poprawie równie nędznej, co
wstydliwa teraźniejszość – student woli się skupić na tej drugiej i
dekorować ją iluzorycznymi świecidełkami. Przyszłość jest zbyt trudna,
by o niej na serio myśleć; jutro będzie równie ponure, co wczoraj.
Znajduje więc student azyl w przeżyciu nierealnej teraźniejszości.
Student to stoicki niewolnik i im większą kulę u nogi przyprawia mu
władza, tym bardziej wolnym się czuje. Podobnie jak uniwersytet (jego
nowa rodzina) uważa siebie za najbardziej “niezależny” byt społeczny,
chociaż w rzeczywistości jest bezpośrednio i ściśle poddany dwóm
najpotężniejszym systemom społecznej władzy: rodzinie i państwu. Jest on
ich grzecznym i wdzięcznym dzieckiem. Działając zgodnie z logiką
pokornego dziecka, podziela wszystkie wartości i mistyfikacje systemu,
koncentrując je w sobie. Złudzenia, które wcześniej musiały być “białym
kołnierzykom” narzucone, dziś są dobrowolnie internalizowane i
transmitowane przez masy przyszłych niższych kadr.
Jeśli dawna nędza społeczna stworzyła najokazalsze systemy
kompensacyjne historii (religie), student w swej nędzy nie może znaleźć
pocieszenia innego niż najbardziej zużyte wyobrażenia rządzonego
społeczeństwa, burleskową powtórkę wszystkich jego wyobcowanych
produktów.
Jako byt ideologiczny, student zawsze przybywa za późno. Wszystkie
wartości i cały entuzjazm, które stanowią dumę jego zamkniętego świata,
już dawno zostały potępione przez historię jako śmieszne i szkodliwe
złudzenia.
Był okres, w którym uniwersytety mogły się szczycić pewnym prestiżem;
także dziś student upiera się, że uczyć się w nich jest zaszczytem. Ale
przybył za późno, jego mechaniczna, wyspecjalizowana edukacja jest tak
głęboko zdegradowana (w stosunku do dawnego poziomu kultury
burżuazyjnej)[2], jak jego własny poziom intelektualny, ponieważ
współczesny system ekonomiczny wymaga masowej produkcji
niewykształconych studentów, którzy za stopień naukowy odwdzięczają się
mu niezdolnością do myślenia. Uniwersytet stał się instytucjonalną
organizacją ignorancji, “wysoka kultura” sama w sobie jest
systematycznie niszczona w taśmowej produkcji doktorów, z których
większość to kretyni i z których większość zostałaby odrzucona przez
jakąkolwiek krytyczną publiczność (np. wychowanków i kadry dawnych
szkół średnich). Ale student pozostaje w błogiej nieświadomości tego
wszystkiego; wciąż słucha z namaszczeniem swych mistrzów,
skrupulatnie tępiąc wszelkiego krytycznego ducha, aby zagłębić się w
mistycznej iluzji bycia “studentem”, kimś naprawdę poświęconym uczeniu
się poważnych rzeczy w nadziei, że jego profesorowie w końcu przekażą mu
ostateczne prawdy świata. Na razie: menopauza ducha. Przyszłe wyzwolone
społeczeństwo – o ile zaistnieje – pozbędzie się całego tego
zamieszania sal wykładowych i gabinetów szkolnych, jako szkodliwego
hałasu, zanieczyszczenia werbalnego. Student jest żartem w złym guście.
Student nie zdaje sobie oczywiście sprawy, że historia ma wpływ nawet
na jego “zamknięty” świat. “Transformacje systemu nauczania
uniwersyteckiego” – ta część przemiany naszego społeczeństwa w
społeczeństwo późnego kapitalizmu, pozostaje przedmiotem głuchoniemego
dialogu wśród różnej maści ekspertów. Jest to oczywistym wyrazem
trudności jego specjalnego sektora produkcji w jego przystosowaniu się
do ogólnej transformacji aparatu produkcyjnego. Rekonstrukcja dawnej
ideologii uniwersyteckiej jest pozbawiona sensu w czasie, gdy jej
społeczna baza nie ma racji bytu. W dobie kapitalizmu wolnorynkowego na
Zachodzie, kiedy liberalne państwo pozostawiało uniwersytetowi pewną
marginalną wolność, ten mógł postrzegać sam siebie jako niezależną siłę.
Ale nawet wtedy był intymnie związany z potrzebami tego rodzaju
społeczeństwa, przede wszystkim z potrzebą dania przedstawicielom
uprzywilejowanej mniejszości odpowiednio ogólnego wykształcenia, zanim
zajmie ona swe pozycje w obrębie klasy rządzącej.
Stąd śmiechu warci są starzy nostalgiczni profesorowie [3], do
dzisiaj rozgoryczeni z powodu utraty swej dawnej pozycji psów-strażników
służących przyszłym władcom na rzecz o niebo mniej nobliwej funkcji
owczarków prowadzących tłoczące się stado białych kołnierzyków do ich
fabryk i biur zgodnie z wymogami gospodarki planowej. Sytuacja jest
analogiczna do tej na Zachodzie sprzed lat – uniwersytety, zamiast
kształcić intelektualną “elitę”, muszą przerzucić się na kształcenie
“miernot”. Czyż nie dlatego na każdym kroku przypomina się nam, że
stosunek liczby studentów do liczby populacji jest w Polsce
“zastraszająco” mały i że “musimy” przystosować się do norm zachodnich
także i w tym względzie? I tu pojawiają się archaiczni profesorowie,
którzy będą uporczywie zaopatrywali przyszłych specjalistów w skrawki
“ogólnej kultury”, z których nie zrobią oni żadnego użytku.
Poważniejsi, a co za tym idzie niebezpieczniejsi są reformiści
żądający “reformy struktury uniwersytetu” i reintegracji uniwersytetu ze
społecznym i ekonomicznym życiem" – jego adaptacji do potrzeb
nowoczesnego kapitalizmu. Rozmaite wydziały i szkoły, które wyposażyły
klasę rządzącą w “ogólne wykształcenie”, choć zachowały część swego
anachronicznego “prestiżu”, są przemieniane w tuczniki, aby przyśpieszać
hodowlę klasy średniej. Dalecy od kontestowania tego historycznego
procesu, którym jest podporządkowanie jednego z ostatnich względnie
autonomicznych sektorów społecznego życia wymogom systemu towarowego,
owi “postępowcy” protestują przeciwko opóźnieniom w jego realizacji…
Są oni stronnikami przyszłego cybernetycznego uniwersytetu, który już
wyłania się tu i ówdzie. System towarowy i jego współcześni słudzy – oto
nasi wrogowie.
Ale wszystkie te walki – nostalgicznych profesorów z bezwzględnymi
reformistami – rozgrywają się naturalnie ponad głową studenta, gdzieś w
niebiańskim królestwie jego mistrzów. Całe jego życie znajduje się poza
jego kontrolą, całe życie jest poza nim.
Ze względu na swą dotkliwą ekonomiczną nędzę, student często bywa
skazany na lichą formę wegetacji. Ale zawsze zadowolony, obnosi się ze
swą bardzo pospolitą nędzą, jakby była ona jakimś prawdziwym stylem
życia: czyni wartością swą lichość i przybiera postawę swoistego gatunku
Cygana-(post)modernisty. Owa “neocyganerskość” jest daleka od
oryginalnych rozwiązań w jakiejkolwiek sprawie, ale przekonanie, że
można żyć życiem prawdziwej bohemy bez kompletnego i definitywnego
zerwania z uniwersyteckim milieu jest śmiechu warte. Lecz
Student-Wieczny-Cygan (a każdy student lubi udawać, że jest bohemą z
gruntu) uczepia się swej imitacyjnej i zdegradowanej wersji tego, co
jest w najlepszym wypadku jedynie marnym rozwiązaniem indywidualnym.
Nawet podstarzałe gospodynie domowe z prowincji wiedzą o życiu więcej
niż on. Jest on tak “niekonwencjonalny”, że 60 lat po Wilhelmie Reichu
[4], tym wspaniałym nauczycielu młodzieży kontynuuje swą wędrówkę po
szlakach najbardziej tradycyjnych form zachowania miłosno-erotycznego,
reprodukując ogólne relacje współczesnego mu społeczeństwa w swych
interseksualnych zachowaniach. Jego gotowość do bycia milicjantem w
każdej sprawie jest wystarczającą demonstracją jego prawdziwej
impotencji.
Pomimo swego większego czy mniejszego luzu w wykorzystywaniu czasu w
obrębie granic indywidualnej wolności zadanej mu przez totalitarny
spektakl student skrzętnie omija Przygodę i Eksperyment, preferując
kaftan bezpieczeństwa codziennego grafiku zorganizowanego dla niego
przez strażników systemu. Chociaż nie zmuszamy siłą do oddzielenia swej
pracy i czasu wolnego, robi to z własnej woli, cały czas hipokratycznie
głosząc swą pogardę dla “kujonów”. Akceptuje-każdą–separację, by
później towarzyszyć swym religijnym, sportowym, politycznym czy
alkoholowym klubom, by ubolewać nad absencją komunikacji. Jest tak głupi
i nieszczęśliwy, że dobrowolnie oddaje się pod opiekę jakiejś
Uczelnianej Poradni Psychologicznej, agencji psycho-politycznej kontroli
założonych przez awangardę współczesnego ucisku i naturalnie uważa to
za zwycięstwo studenckiej jedności [5].
Ale prawdziwa nędza studenckiego życia znajduje swoją bezpośrednią,
fantastyczną kompensację w opium towarów kulturowych. W kulturowym
spektaklu student zajmuje swe naturalne miejsce jako pełen szacunku
apostoł. Chociaż znajduje się blisko punktu jej produkcji, odmówiono mu
akcesu do Sanktuarium Kultury. Odkrywa więc “współczesną kulturę” jako
podziwiający widz. W erze, w której sztuka umarła, pozostaje on
najbardziej lojalnym patronem teatrów, klubów filmowych i najbardziej
chciwym konsumentem popakowanych fragmentów jej zmumifikowanych zwłok
rozdzielanych w supermarketach dla zasobnych gosposi. Konsumując
bezkrytycznie i bez umiaru czuje się jak ryba w wodzie. Jeśli “centra
kultury” nie istniałyby, student bez wątpienia by je wymyślił. Jest on
żywym potwierdzeniem wszystkich komunałów z badań rynku amerykańskiego:
konsument jak się patrzy, wyposażony w sztucznie narzucone zróżnicowanie
postaw względem produktów, które w swej marnej istocie są identyczne: w
irracjonalne preferencje dla firmy X (sprzedającej im na przykład
buddyzm i o’harowców z bruLionu do spółki ze Świetlikami) i równie
irracjonalne uprzedzenia względem firmy Y (wpychającej im być może
neochrystianizm, inną odmianę o’harowców (tym razem z Frondy) oraz
trochę Armii i Houk’a do smaku).
A kiedy “bogowie”, którzy produkują i organizują jego kulturowy
spektakl, przybierają na scenie ludzką postać, stanowi on ich główną
publiczność, jest ich widzem doskonałym. Studenci en masse są gotowi
zgłosić się na najbardziej ordynarne przedstawienia. Kiedy księża
różnych Kościołów prezentują swoje amorficzne dyskursy (seminaria
postmodernistów, konferencje katolickich intelektualistów, lewackie
odczyty), czy kiedy oczywiste wraki zbierają się razem, by doświadczać
swej impotencji (masy na odczytach Baumana, Miłosza, Umberto Eco,
Whartona czy innego hochsztaplera bez jaj, Zjazdy poetów w Krakowie),
któż jak nie studenci zapełniają sale?
Pozbawiony prawdziwych pasji student-cygan szuka ekscytacji w
bezpłciowych polemikach pomiędzy znakomitościami Kretynizmu: Baumanem i
Kołakowskim, Sartrem i Camusem, Derridą i Deleuzem, Herbertem i
Miłoszem, Świetlickim i Tekielim, Michnikiem i Olszewskim… i pomiędzy
ich konkurencyjnymi ideologiami, których funkcją jest maskowanie
prawdziwych problemów przez rozprawianie o bzdurach: humanizmie
– egzystencjonalizmie – postmodernizmie – nomadologii – New Age –
okultyzmie – scjentyzmie – personalizmie – solipsyzmie – różnych
odmianach filozofii Dalekiego Wschodu…
Myśli, że jest awangardowy, jeśli widział ostatniego Lyncha, kupił
kolejny bestseller Whartona czy brał udział w ostatniej manifestacji
organizowanej przez Federację Anarchistyczną, tych palantów. Odkrywa
najnowszą “jazdę” tak szybko, jak tylko rynek zdoła wyprodukować jej
Ersatz, jako dawno już niemodnej (choć pewnie niegdyś istotnej)
przygody. W swej ignorancji każdy produkt podany w nowym opakowaniu
bierze za rewolucję kulturalną. Jego podstawowym zadaniem jest
utrzymanie, bez względu na wszystko, swego kulturalnego statusu. Obnosi
się z kupowaniem broszurowych reprintów “ważnych” i “trudnych” tekstów,
które “kultura masowa” propaguje w przyśpieszonym tempie [6]. Niestety
nie potrafi już czytać. Zadowala się czułymi spojrzeniami na półkę.
Jego ulubionym materiałem czytelniczym jest prasa specjalizująca się w
promowaniu oszalałej konsumpcji kulturalnych nowości i posłusznie
przyjmuje jej orzeczenia jako wytyczne dla swych gustów. Co bardziej
oświeceni czytują “brulion” lub “Frondę”, które to pisma uważają za
akuratne i prawdziwie “obiektywne”, gdyż odbierają ich styl jako
cokolwiek zbyt skomplikowany. By pogłębić swą ogólną wiedzę otwiera
student “Politykę” lub “dodatek kulturalny” do “Gazety Wyborczej”,
zgrabne magazyny, które usuwają zmarszczki i pryszcze ze starych idei. Z
takimi przewodnikami ma on nadzieję zrozumieć współczesny mu świat i
stać się politycznie świadomym.
Student czuje się zobligowany do posiadania ogólnego pojęcia o
wszystkim, do odkrywania całościowej wizji świata zdolnej do użyczenia
znaczenia dla jego potrzeby nerwowej aktywności i bezpłciowego bezładu. W
rezultacie pada ofiarą ostatniej konwulsji misjonarskiego wysiłku
Kościoła. Spieszy z atawistyczną żarliwością, by wielbić gnijące ciało
Boga i pieścić wszystkie zdekomponowane pozostałości po prehistorycznych
religiach w wierze, że wzbogacają jego i jego czas. Wraz z
prowincjonalnymi gosposiami, student kształtuje kategorię społeczną o
najwyższym procencie wyznawców różnych religii.
Polityczna aktywność studenta jest zapośredniczona w tym samym
spektaklu, który jest fundamentem reszty jego istnienia. Zna on
odpowiedź na każde pytanie wykreowane przez marnych aktorów adorowanej
przez niego historii, w swej naiwności wierząc, że sam jest jej
współtwórcą. Pozostaje nieświadomy prawdziwego celu, dla którego
tworzone są dręczące go pseudopolityczne problemy, celu, którym jest
maksymalizacja panowania spektaklu nad rzeczywistością. Zastanawia się
więc nad kwestią kary śmierci, aborcją, płk. Kuklińskim i integracją z
Europą, bierze udział w politycznych odczytach i
najzabawniejszych demonstracjach, które nie przyciągają nikogo poza
samymi studentami. Wszystkie istniejące organizacje studenckie są
najwierniejszymi sługami istniejącego porządku: ich zadaniem jest
inicjacja studenta w rolę wyalienowanego od własnych działań rekwizytu
historii i “ślepych” (jak on sam) sił społecznych. Z tego punktu
widzenia nie jest istotną kwestia jego przynależności do Zrzeszenia Studentów Polskich czy Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a
antykomunizm Ligi Republikańskiej zdaje się nędzną szopką szermującą
romantycznym mitem młodości walczącej z oszustwem “starego ładu”. Ale w
istocie “młodzieńczość” Ligi jest cokolwiek bardziej archaiczna i
totalitarna niż postkomunistów: ci przynajmniej rozumieją nowoczesne
społeczeństwo na tyle, by nim zarządzać.
Ale nie jest to jedyny archaizm wśród studentów. Pomijając garstkę
kretynów, którzy wierzą jeszcze w dziewiętnastowieczny mit obdartej i
głodnej lewicy robotniczej (osiemdziesiąt lat po tym, jak został on
zniwelowany przez reformizm), większość studentów wybiera środek
tworzony przez inteligenckich impotentów z Unii Wolności, oferujących im
kontynuację degradacji ich “ja” na rzecz tożsamości pasty Colgate. To,
że większość studentów optuje za ugrupowaniem, które opowiada się za
powszechną standaryzacją ich życia w ramach globalnej ekonomii obfitości
i które przez optowanie za ilościowym zwiększeniem masy studenckiej
przyczynia się do powstania bomby zegarowej nadprodukcji inteligencji,
potwierdza tylko tezę o zupełnej ich alienacji z realnego życia
społecznego. Jeśli za idiotę uznać za Arystotelesem-istotę kompletnie
nie zainteresowaną polityką, to student byłby klasycznym jego
przykładem.
Powinniśmy dodać, że istnieją studenci o tolerowanym poziomie. Z
łatwością obchodzą oni nędzne regulacje ustanowione w celu kontrolowania
mniej świadomych studentów i są w stanie to robić, dlatego że zrozumieli
system, dlatego, że gardzą nim i zdają sobie sprawę, że są jego
wrogami. Znajdują się oni w systemie edukacyjnym, by wyciągnąć z niego,
co się tylko da: tytuły, granty. Wykorzystując sprzeczność, która
zobowiązuje system do zapewnienia marnej i względnej niezależności
akademickiego sektora “badawczego”, zamierzają spokojnie przenosić
krytyczne zarodki na wyższe poziomy akademickich struktur, a ich pogarda
dla systemu doskonale koreluje z jasnością umysłu, która pozwala im
prześcignąć klakierów systemu, zwłaszcza intelektualnie. Niektórzy z
nich już są wśród teoretyków nadchodzącego ruchu alternatywnego i nie
kryją się z tym, że wiele z tego, co zdołali wydusić z systemu, używają
później ku jego zgubie. Lecz studencka rewolta nie będąca rewoltą
przeciw studiom byłaby bezsensowna, choć może potrzeba tej drugiej nie
zaznacza się zbyt silnie. Ale student to produkt współczesnego
społeczeństwa, dokładnie tak samo, jak AWS czy Coca-Cola. Jego alienacja
może być zniesiona jedynie przy kontestacji całego społeczeństwa. Ta
krytyka nie może być przeprowadzona na terenie studenckim: student, tak
długo, jak się w ten sposób określa, utożsamia się z pewnymi
wartościami, powstrzymującymi go od uświadomienia sobie swej nędzy i w
Len sposób pozostaje na szczycie piramidy fałszywej świadomości. Ale
gdziekolwiek współczesne społeczeństwo zaczyna być kontestowane, młodzi
ludzie biorą w owej kontestacji udział i ta walka reprezentuje
najbardziej bezpośrednią i gruntowną krytykę studenckiego życia.
Międzynarodówka Sytuacjonistyczna i studenci Strasburga 1966
Tłumaczenie i aktualizacja: Studenci z Wrocławia
PRZYPISY:
[1] Ale bez rewolucyjnej świadomości: robotnik przynajmniej nie miał złudzeń co do swojego awansu.
[2] Odwołujemy się do kultury Hegla czy encyklopedystów, a nie do kultury obecnych uniwersytetów.
[3] Nie mogąc mówić w imieniu filistyńskiego liberalizmu, przywołują
fantastyczne wolności uniwersytetów Średniowiecza, tej epoki demokracji
bez wolności.
[4] Autorze m.in. ’“Seksualnej Walki Młodzieży” czy “‘Funkcji Orgazmu”.
[5] W przypadku reszty ludzkości potrzebny jest kaftan bezpieczeństwa, by
zmusić ją do pojawienia się u psychiatry w domu wariatów. Ale w
przypadku studentów wystarczy dać znać, że wysunięte forpoczty kontroli
zostały zainstalowane w ich getcie: pognają tam w takiej masie, ze będą
musieli stać w kolejce, by dostać się do środka.
[6] W tym względzie nie można nie polecić rozwiązania już praktykowanego przez bardziej rozgarniętych – kradzieży.