Microsoft opublikował wyniki badania, którego celem było ustalenie, które zawody są najbardziej podatne na wpływ generatywnej sztucznej inteligencji. Badacze opracowali specjalny wskaźnik „AI applicability score”, który określa, w jakim stopniu zadania zawodowe mogą być wspierane lub zastępowane przez narzędzia AI. Zdaniem Microsoftu, nie chodzi tu o całkowitą eliminację danych profesji, lecz o stopień, w jakim technologia może zmienić sposób ich wykonywania.
Wśród zawodów, na które tak zwana AI ma mieć największy wpływ znaleźli się m.in. tłumacze, historycy, pracownicy obsługi klienta, autorzy tekstów czy sprzedawcy usług. Są to profesje, w których dużą część pracy stanowi wyszukiwanie, przetwarzanie i przekazywanie informacji.
Z drugiej strony, tzw. sztuczna inteligencja nadal niemal nie dotyka zawodów wymagających pracy fizycznej lub obecności w świecie rzeczywistym. Operatorzy maszyn budowlanych, opiekunowie medyczni, technicy wodociągowi, operatorzy pogłębiarek czy szlifierze – to profesje, których automatyzacja nadal pozostaje poza zasięgiem obecnych modeli AI. Nie tylko ze względu na ograniczenia w zakresie fizycznych możliwości, ale również przez konieczność podejmowania decyzji w nieprzewidywalnym środowisku.
Microsoft stara się podkreślać, że AI raczej wspomaga, niż zastępuje. W wielu przypadkach prowadzi do zmiany proporcji obowiązków – np. mniej czasu poświęca się na przygotowanie dokumentu, a więcej na jego analizę. Praca staje się bardziej skupiona na kompetencjach ludzkich: ocenie, decyzji, relacjach międzyludzkich.
To częściowo prawda. Tak zwana AI na razie nie wypiera całkowicie różnych zawodów. Niemniej jednak trudno nie zauważyć, że spada zapotrzebowanie na pracę asystencką, wykonywaną często przez tzw. „juniorów”. Więc o ile być może nie wpłynie to gwałtownie na pracę osób, które już mają ustabilizowaną sytuację zawodową, ale w dużym stopniu ograniczy dostęp do różnych zawodów nowym osobom.
Gdybyśmy nie mieli do czynienia z kapitalizmem, moglibyśmy się cieszyć. Maszyny będą wspierać nas w nudniejszych, powtarzalnych zadaniach, a wszyscy będziemy mniej pracować. Jak wiemy jednak, w obecnym systemie tak to nie działa. Po prostu część, ze względu na wzrost wydajności, będzie obciążona pracą bardziej, a część straci pracę. I to jest wyzwanie systemowe, z którym moim zdaniem kapitalizm sobie poradzi słabo. Bez uspołecznienia tych narzędzi i procesu automatyzacji, pojawi się mniejszy czy większy chaos.
Natomiast naturalnie już pojawiają się „umoralniające” opowieści o tym, że „trzeba się uczyć i dostosowywać całe życie” i „szybko reagować na bodźce płynące z rynku”. Czyli po kilku latach studiowania dowiadujesz się, że w międzyczasie rynek zmienił swój kierunek i teraz twoje wykształcenie jest już zbędne. Przekwalifikujesz się i po trzech latach dowiesz się, że to, co robisz, też jest z punktu widzenia rynku pracy bezwartościowe. I tak dalej, i tak dalej, bez żadnej jasnej wizji przyszłości, stabilizacji i ścieżki kariery, o emeryturze nie mówiąc.
W kapitalizmie pojawia się jeszcze jeden problem. Wyobraźmy sobie, że większość z tych tysięcy osób, które przeszły rozmaite szkolenia i kursy z programowania, teraz przekwalifikowuje się nagle np. na operatorów pogłębiarek i szlifierzy. W ten sposób zwiększona podaż spowoduje presję na obniżenie płac w tych zawodach, bo „panie, ja mam pięciu byłych informatyków na stanowisko budowlańca teraz”.
Mojemu pokoleniu też opowiadano, że źle wybrało, tylko że na odwrót: „zawodówki to fabryki bezrobotnych, teraz tylko studia, jakiś np. marketing i zarządzanie”. Setki tysięcy osób często zadłużyły siebie i swoje rodziny, żeby pójść za tymi poradami. A teraz te mędrki mówią, że jednak to uczelnie staną się „fabrykami bezrobotnych” i trzeba było iść do zawodówki. Zawsze źle, dla kapitału zawsze jesteś spóźniony i dokonujesz złych wyborów.
A to wszystko wynika z tego, że człowiek jednak nie jest tak elastyczny, jakby współcześnie kapitał sobie tego życzył. Nie jest w stanie dostosowywać się do zmieniających się z roku na rok „wymagań rynkowych”. Ponieważ ma swoje ograniczenia fizyczne i umysłowe, czego ten nieludzki system nie uwzględnia w swoich kalkulacjach. Człowiek to nie guma (a i ta ma swoje granice elastyczności i wytrzymałości).
Problemem podstawowym nie jest więc automatyzacja sama w sobie, ale system, który w moim przekonaniu nie jest dostosowany do warunków technologicznych, w których funkcjonujemy. Po prostu sobie z tym nie radzi, a to będzie się pogłębiać coraz bardziej i jak obserwują niektórzy światowa klasa rządząca już kombinuje jak tu utrwalić swoją coraz bardziej totalną władzę nad nami w nowym systemie politycznym i ekonomicznym, który zabezpieczyć miałby ich przed naszym buntem i przed uspołecznieniem maszyn.
Xavier Woliński