Niechęć i gniew

Niechęć i gniew. Tak bym określił swój stosunek do sfery urzędniczo-partyjnej generalnie. Ale w ostatnich dniach osiąga nowe wymiary. Przy czym niechęć to jest eufemizm, żeby fejs mnie nie zbanował. Pewnie by się tak stało, gdybym tu pisał, co ja myślę o ludziach u koryta naprawdę. To jednak mogą usłyszeć głównie osoby z którymi współpracuję „w terenie”, a czasem za pośrednictwem megafonu sam obiekt moich „niechęci”.

Zawsze bawi mnie, kiedy ktoś lubi sobie tutaj wybierać tych „gorszych” i tych „lepszych” na stołkach. Że ci z tej frakcji, gdzieś w jakimś elemencie są „mniejszym złem” Ale jeśli w jednej kwestii dana banda jest złem „mniejszym”, to znaczy, że w innej kwestii są złem większym, o ile nie wręcz absolutnym.

W tego rodzaju złudzeniach mogą żyć ludzie, którzy nie mają kontaktu z tymi ludźmi wcale, albo czysto formalny i oficjalny. Kiedy natomiast człowiek, ze względu na swoją działalność, czy zainteresowania, musi zbliżyć się do tego patologicznego środowiska polskiej polityki i biurokracji samorządowej, czy państwowej, to że tak powiem, powinien mieć nerwy ze stali.

I to w rzeczach w których chodzi o kwestie absolutnie podstawowe, jak dach nad głową, uchronienie ludzi przed biedą, przed prześladowaniami, a czasem śmiercią. Zwykle po naszej stronie występują rozmaici idealiści, w dobrym tego słowa rozumieniu. To znaczy, którzy mają na celu budowę lepszego świata i często sami są po prostu dobrymi ludźmi. I ci ludzie muszą zderzać się ze światem degeneracji moralnej, korupcji i psychopatii. To naprawdę w dłuższej perspektywie człowieka zużywa.

I jeszcze raz. Nie ma znaczenia z którym ideologicznie fragmentem tej ośmiornicy nas duszącej ma się do czynienia. Czasem owszem, znajdzie się jakiś ostatni Mohikanin tam na górze, który nie wyzbył się dążeń do jakichś wyższych celów i chciałby coś zrobić realnie, ale to i tak nie ma znaczenia, bo go zadziobią ci bardziej pozbawieni skrupułów.

Od lat jesteśmy w procesie ciągłego sporu z urzędnikami każdego szczebla w kwestii mieszkaniowej, a ostatnio zwłaszcza mieszkań zakładowych. I ja autentycznie nie potrafię już na tych ludzi patrzeć. Wzbudzają we mnie takie obrzydzenie, że nie potrafię się zmobilizować, żeby na jakieś kolejne jałowe spotkanie z tymi ludźmi iść. Dlatego staramy się rotować, na ile to możliwe, albo idą mniej skłonni do gniewu ludzie. Ale takich nie ma już zbyt wielu, bo ci na stołkach potrafią wyprowadzić z równowagi swoim odklejeniem od rzeczywistości, albo zwykłą bezczelnością nawet ludzi ze stalowymi nerwami.

Szczęśliwi ci, którym się może jeszcze wydawać, że jak zamienimy tych na tamtych, to będzie „normalnie”. Albo że teraz jest „normalnie”, bo rządzą ci „dobrzy”. Przynajmniej przez jakiś czas mogą spać spokojniej, aż do momentu, kiedy sytuacja ich zmusi do wejścia w ten odstręczający labirynt Minotaura.

Xavier Woliński