Mieszkania i grunty w miastach to obecnie odpowiedniki naszych kopalni diamentów. A jak to z kopalniami tego rodzaju bywa, kręcą się wokół nich dziwne persony, które liczą na szybki zarobek oraz pojawiają się rozmaite szkodliwe zjawiska.
O tzw. fliperach napisano już sporo, ale teraz rośnie w siłę ich specyficzna odmiana. Tzw. flipowanie na stanach prawnych, czyli czerpanie dużych zysków ze skupowania nieruchomości o nieuregulowanej sytuacji prawnej.
W jakimś sensie tego rodzaju zjawisko dotyczy także np. przekrętów w kontekście reprywatyzacji (tam też korzystano z niejasnej sytuacji prawnej), ale, jak się okazuje, był to szczególny przypadek szerszego zjawiska. Chodzi przykładowo o kupowanie niewielkiego udziału (np. 2 proc.) w mieszkaniu, które zostało po zmarłym właścicielu, a który pozostawił wielu spadkobierców.
Wojciech Karpieszuk z Wyborczej opisuje przypadek mieszkania w Warszawie o które „walkę” podjęła jedna z firm specjalizujących się w tego rodzaju „flipach”. Firma weszła w posiadanie właśnie takiej drobnej części własności mieszkania w centrum stolicy. I teraz żąda czynszu od lokatorki zamieszkującej to mieszkanie w wyniku umowy ustnej zawartej wcześniej z właścicielką, która zmarła, a następnie ze spadkobiercą, który dziedziczy większość udziałów w mieszkaniu.
Problem w tym, że sytuacja spadkowa jest nieuregulowana, spadkobiercy rozsiani po kraju i świecie, a firma próbuje skupować udziały od cząstkowych właścicieli. I jednocześnie, mimo że jest właścicielem zaledwie kilku procent nieruchomości, domaga się pełnego czynszu i dodatkowo żąda 100 tys. odszkodowania za wcześniejsze rzekome „bezumowne” korzystanie z nieruchomości od lokatorki. Straszy eksmisją, sądem i karami.
Opowiada też bajki o tym, że lokatorka rzekomo chce przejąć mieszkanie „przez zasiedzenie”, a więc działa w niecnym celu. To jest częsta bzdura powtarzana przez właścicieli straszących „złymi lokatorami”. Nie mówią przy tym oczywiście, że uzyskanie zasiedzenia jest długotrwałym i trudnym procesem. Trwa całe dekady (trzeba by zamieszkiwać dany lokal co najmniej 30 lat w takim przypadku) i wcale nie jest pewne nawet wówczas, czy zasiedzenie zostanie uznane.
Ma to oczywiście stworzyć pewne wrażenie w mediach, żeby odwrócić uwagę od siebie i swoich machinacji i skierować uwagę opinii publicznej na lokatorkę czy lokatora. Nie tylko jednak do zasiedzenia, ale droga do eksmisji, a już zwłaszcza kar jest długa i wcale nie ma żadnej pewności, że zostanie przyznana racja firmie fliperskiej. Oni o tym wiedzą, dlatego próbują dramatyzować tego rodzaju komunikaty względem lokatorów, żeby ich przestraszyć i wykurzyć z lokalu. Dodatkowo ma to być sygnał do innych współwłaścicieli: też będziecie mieli z nami problemy, więc szybko pozbądźcie się współwłasności na naszą rzecz.
Tworzy to sytuację podobną jak ta, która wydarzyła się np. w Wielkiej Brytanii. To znaczy tak jak tam, tak i w Polsce sprywatyzowano wspólne zasoby komunalne za półdarmo. Teraz pierwsze pokolenie, które się uwłaszczyło w ten sposób, wymiera i zostawia często skomplikowane sytuacje spadkowe. W to wchodzą firmy, które skupują takie nieruchomości i koncentrują w ten sposób własność, tworząc coraz silniejszą grupę miejskich „latyfundystów”, właścicieli mieszkań i gruntów w miastach.
Coś, co realizowano i w Polsce Balcerowicza i w Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher pod hasłem „upowszechnienia własności”, prowadzi z czasem do oczywistej w kapitalizmie koncentracji własności w rękach nielicznych. I to oni dyktują i będą dyktować w coraz większym stopniu ceny najmu i kupna nieruchomości. Na naszych oczach rodzi się nowa kasta panów.
Coś, co własność wspólnotowa: komunalna i spółdzielcza miała zahamować i hamowała, czyli kontrolę landlordów i rentierów nad naszym życiem, traci swoją siłę. A wszystko odbyło się pod szczytnym hasłem „rozproszenia własności”. Naiwni w to wierzyli, bardziej przenikliwi przewidywali, że jest tylko ideologiczną zasłoną i stanie się to, co się w takich warunkach musiało stać. Czyli koncentracja własności.
Dodatkowo chciałbym zwrócić uwagę liberałom, że o ile ja z oczywistych powodów zwykle piszę o czynszach dotyczących lokatorów lokali mieszkalnych, to przecież ten sam proces dotyczy lokali użytkowych. W trakcie ostatniego kryzysu zdrowotnego wyszło na jaw, że jednym z największych konfliktów pomiędzy drobnym a wielkim biznesem jest kwestia czynszów najmu lokali. Nie podatki, nie legendarny ZUS, ale właśnie czynsze pogrążyły niejeden biznes. To jest kolejna odsłona starcia pomiędzy rentierstwem i landlordami a drobnym i średnim biznesem.
Niewątpliwie będę do tego tematu jeszcze niejednokrotnie wracał. Uważam, że kwestia własności w miastach będzie jednym z najważniejszych konfliktów politycznych i ekonomicznych obecnych czasów.
Xavier Woliński