Nad obozem okupacyjnym we Wrocławiu, pod czujnym okiem władzy, zapadł kolejny zmierzch.
Pojawiły się kolejne namioty i nowe hasło w zmienionej sytuacji prawnej. Ekipa słucha dobrych bitów i dyskutuje o planach, stanie wyjątkowym i próbie eksmisji skłotu Samowolka, która także dzisiaj miała miejsce.
Co jakiś czas, przez cały dzień, przychodzą ludzie, przynoszą jedzenie, napoje i dobre słowo. Czasem przysiądą się, albo chwilę postoją. Ktoś ponownie anonimowo zamówił dla okupujących ciepłe jedzenie na wynos.
– Czego najbardziej potrzebujecie? – pytanie jednej z dziennikarek.
– Nowych ludzi, najlepiej z namiotami – pada odpowiedź.
Wieczorem pojawił się lekarz, przyniósł czekolady. – Jakby coś się stało i potrzebne byłoby wsparcie medyczne to dzwońcie.
– Będzie pan na proteście medyków w Warszawie 11 września? – pytam.
– Będę – odpowiada.
– To może się zobaczymy – wyrażam nadzieję.
Tak się buduje silne społeczności, myślę.
Będzie decyzja, być może dzisiaj, co dalej w kontekście stanu wyjątkowego.
Dyskusję przerywa dwóch panów w myśliwskich strojach w dżipie w barwach maskujących, którzy podjeżdżają pod obóz „na pełnej”. Wysiadają i dziarskim krokiem zmierzają w kierunku policjantów. Próbują ich chyba do czegoś przekonać, ale bez skutku. Nie ma decyzji politycznej względem likwidacji obozu. Odjeżdżają.
Przez większość dnia jednak niewiele się dzieje. Wieczorem jest już trochę więcej osób. Może tym razem policja da ludziom spać i nie będzie zakłócać ciszy nocnej? Trochę kultury, panowie…