Od 50. lat obchodzimy Dzień Ziemi i co to zmieniło?

Zdjęcie: Brian Yurasits

Ktoś jeszcze pamięta, że dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Ziemi? Początek wydarzenia sięga 1970 roku. Tak, już tak długo trwają różnorodne kampanie mające na celu zwrócenie uwagi na globalny kryzys ekologiczny. I co z tym zrobiono?

Zamieniono w doroczne rytualne „sadzenie drzewek i zbieranie śmieci”. Korporacje zrobiły sobie okazję do produkowania „zielonej ściemy” i greenwashingu. Dzisiaj np. sobie Google zrobiło nowego doodla z tym hasłem. Jest fajnie? Czujecie się lepiej?

Warto w tym kontekście przyjrzeć się „ruchom zielonych” na świecie. Od lat 70. trwa próba wtłoczenia „zielonego buntu” w ramy kapitalistycznej gospodarki i demokratyczno-liberalnego systemu politycznego. To już jest 50 lat! Słownie: pięćdziesiąt, a nawet dłużej. Mamy rozmaite potężne organizacje ekologiczne, które gładko się zintegrowały z kapitalizmem i korpościemą. Mamy w niektórych krajach od lat 70. partie Zielonych, które cudownie zintegrowały się z obecnym systemem politycznym.

Czy zmieniło to generalnie sytuację, że dalej jedziemy na zderzenie ze ścianą? Niewiele. W tych dniach zbiorą się „przywódcy światowi”, żeby paplać o „zbliżającej się katastrofie” i „co z tym zrobić”. Od ponad 50 lat paplają, zbierają się na kolejnych „szczytach” i wynika z tego niewiele. Przy czym w latach 70. ewentualnie można było jeszcze mówić o „zbliżającej się katastrofie”. Obecnie ta katastrofa już trwa i się rozpędza.

Polityczna paplanina bez końca

Ta paplanina ma na celu zamaskowanie faktu, że nie da się w ramach gospodarki kapitalistycznej (tak także w modelu „socjaldemokratycznego kapitalizmu à la Keynes – to nadal jest kapitalizm z jego rakowatą formą gospodarowania) uratować nas przed całkowitym upadkiem cywilizacji. Tymczasem wszystkie obecnie wiodące nurty „zielone” od dziesiątek lat kombinują jak tu pożenić „oczywistą oczywistość” jaką jest kapitalizm i przekształcić go w „zielony ład”.

A potem kończy się i tak Elonem Muskiem, który więcej zarabia na spekulacjach na bitcoinach, których „kopanie” generuje potężne obciążenie w emisji gazów cieplarnianych (dla przykładu 40% chińskich kopalni BTC jest zasilanych węglem). Tutaj niby eko-szmeko bajerancki samochodzik dla bogatych eko-hipsterów otumanionych propagandą z Twittera, a naprawdę zarabiamy na kryzysie klimatycznym. I tak jest wszędzie, każda niby pseudo-zielona korporacja za pazurami ma brunatny brud.

I tak, żeby nie było, że „winna jest Azja”. Azja produkuje dla Europy i Ameryki ten cały szmelc, te wszystkie zabawki, które co roku muszą wymieniać sobie zamożni z Zachodu na nowsze modele. Kraje Zachodu cwaniaczą, udają „zielone raje”, a po prostu wyeksportowały „brudną produkcję” do Azji i zadowoleni. Rządy mogą znowu pouczać cały świat i robić wykłady o „zielonej energii”.

Kryzys klimatyczny nas nie dotyczy? Susze w chińskim regionie Taichung spowodowały zaburzenia w produkcji komponentów do komputerów oraz smartfonów. Gracze płaczą już od dawna na kosmiczne ceny kart graficznych, bo najpierw wykupili je „kopacze kryptowalut”, potem pandemia spowodowała zakłócenia, a jak sytuacja powoli zaczęła wracać do normy, to rynek dobiła susza… Przyzwyczajajcie się do tego, że nawet nie będziecie mogli powiedzieć, że sprawa załatwiona „a teraz pora na CS-a”. Zakłócenia dotyczą oczywiście nie tylko graczy, bo brakuje także innych podzespołów.

Niczym Majowie

Tak czy owak wszystko jedno co tam sobie wypaplają na niezliczonych panelach dyskusyjnych, lepiej szykujcie już „ekonomię dla małych wspólnot ludzkich”, bo tyle zostanie po tej katastrofie która trwa i będzie się nasilać, bo nie widzę znikąd realnego otrzeźwienia. Oczywiście gadanie o „globalnym kryzysie” jest wszędzie, ale nie ma żadnych zmian realnych. Oni tutaj się zachowują jak cywilizacja Majów u schyłku istnienia. Jeszcze im się wydaje, że „coś jest do uratowania”. Cywilizacja, zanim dobiło ją pojawienie się konkwistadorów, doprowadziła ją do klęski katastrofa ekologiczna, głód i potężne napięcia społeczne na tle klasowym. Wypisz wymaluj sytuacja obecna, tyle że tym razem globalna.

Problem polega na tym, że kwestie gospodarcze i polityczne zostawiliśmy w rękach polityków, a ci myślą w perspektywie czterech lat, a nie strategii na dziesięciolecia. A także w rękach technokratów korporacyjnych, że niby „oni coś wymyślą”, jakieś „cudowne urządzenie”, „jakieś magiczne źródło energii”, które spowoduje, że będziemy mogli żyć jak do tej pory.

Nic nie będzie jak do tej pory. To nie zmieni się jutro, ani za rok, nic nie będzie jak w filmach katastroficznych, tak jak pandemia nie wyglądała jak w tych filmach. Ale zmieni się wszystko. I ciężko nawet w jednym tekście opisać to „wszystko”.

Tak czy owak, nawet nie liczcie, że jacyś politycy i korpoludki was uratują. Że „ktoś tam u góry intensywnie nad czymś myśli”. A potem popatrzcie sobie dokładnie na rządzących wami polityków i szefów korporacji i zastanówcie się, czy faktycznie ci ludzie „myślą”? Czy kapitalizm i wyłoniony z niego system polityczny w ogóle ma jakiś „niewidzialną rękę”, która zarysowuje tutaj strategiczne cele i je realizuje? Tak jak na rynku nie ma żadnej „niewidzialnej ręki”, która powoduje, że wszystko kończy się magiczną „równowagą”, tak i żadnej równowagi nie wyprodukuje wam obecny system polityczny.

Bez żartów. Ja jestem niewierzący, nie wiem jak wy. Nie wierzę zwłaszcza w bajki.

Xavier Woliński