Nie spodziewałem się po tym parlamencie niczego wielkiego, tak jak po żadnym się nie spodziewam. Ale obawiam się, że będzie gorzej niż nawet moje niewygórowane oczekiwania.
Być może część z was zna moją koncepcję walki „na zakładkę”. W obecnej sytuacji totalnej dominacji libków i konserwy, aby wywalczyć lewicowe rozwiązania, trzeba cisnąć raz jednych, raz drugich o inne kwestie.
I tak, PiS cisnęliśmy, często skutecznie, o kwestie socjalne, wykorzystując ich własne opowieści o tym jak są „socjalni” i „solidarni”. Sami w większości w to nie wierzyli, ale my „udawaliśmy”, że wierzymy i domagaliśmy się realizacji tych kwestii. Dlatego udało się zarówno w kwestii świata pracy, jak i kwestiach mieszkaniowych uzyskać pewne zmiany. Wcale nie gigantyczne, ani rewolucyjne. Ot, pewien standard minimum. Co prawda, jak to z rządami bywa, jedną ręką dawali, drugą zabierali (np. w kwestii ochrony praw lokatorów, albo tarcz antykryzysowych, które przysługiwały głównie „przedsiębiorcom”, ale już nie pracownikom, albo w kwestii rozbijania ruchów protestów w państwowych firmach, czego osobiście doświadczyłem, jak pamiętacie).
Ok. Teraz przyszedł czas na „libków”, którzy, co prawda, są tak „malowanymi liberałami”, jak PiS „socjałami”, ale nie szkodzi. Także tutaj należy „udawać”, że ten liberalizm jest „na serio”. A więc należy się liberalizacja prawa aborcyjnego, jako „oczywista oczywistość” tak, jak prawa dla osób LGBT+. Niestety, po wyborach zaczęło się kombinowanie i kluczenie, jakby tu wrócić do konserwatywnego koryta polskiej rzeki.
Co prawda Lewica złożyła projekty ustaw w tych kwestiach, ale bez wynegocjowania tego w czasie rozmów o umowie koalicyjnej i bez twardego zaszantażowania np. brakiem poparcia dla rządu bez realizacji jednego z najważniejszych postulatów KO, sprawa jest, delikatnie mówiąc, bardzo wątpliwa. Może coś rzucą na otarcie łez, a może nie. Umizgi do Konfederacji są ewidentne.
Ale jeśli w sejmie nie mają dość siły, żeby walnąć pięścią w stół, to mogą to zrobić kobiety podczas protestów. Problem polega na tym, że trwa „miesiąc miodowy”, który zawsze po wyborach występuje, jako forma zaczadzenia ludzi, którym się wydaje, że skoro wygrali ich kandydaci, to „oni już coś tam wymyślą”.
Obawiam się rozmaitych prowizorek i kombinacji. Prowizorki z jednej strony bywają trwałe, ale z drugiej strony, co pokazała ostatnio konserwa w USA, zdeterminowana ekipa polityczna może ją wywrócić w ciągu jednego dnia. Tak się skończyło pokładanie wiary w kruczkach prawnych.
Boję się takiego uśpienia czujności u nas i wiary na słowo, że to będzie działać. Trzeba ich cisnąć. Skoro twierdzą, że są liberałami, to trzeba od nich wymagać więcej niż od konserwy w tych kwestiach. Jednocześnie nie pozwalając, żeby jakiekolwiek uprawnienia pracownicze, socjalne czy inne zostały odebrane, a także o ich dalsze poszerzenie. A zwłaszcza, żeby były w końcu mieszkania dostępne dla wszystkich.
Xavier Woliński