Wczoraj we Wrocławiu doszło do nieprzyjemnego incydentu podczas demonstracji solidarnościowej przy komendzie, gdzie przetrzymywana była przez wiele godzin protestująca wcześniej osoba. Jak pisałem wczoraj policja we Wrocławiu użyła gazu i przemocy w stosunku do pokojowo protestujących kobiet w ich dniu.
Pod komendą (znaną w Polsce ze sprawy zamordowanego tam Igora Stachowiaka) na ulicy zebrała się spora grupa wspierających, zablokowano ruch. W pewnym momencie pojawiała się osoba, która przedstawiała się jako asystent jednej z lewicowych posłanek z partii Razem. I niestety natychmiast zaczął wchodzić w rolę kierownika. Decydował czy demonstrantki mają prawo czy nie mają prawa tamować ruchu, kto jest a kto nie jest prowokatorem (protest był pokojowy, nie dochodziło do żadnych incydentów wykraczających poza lubiane chyba nawet przez libków „obywatelskie nieposłuszeństwo”). Policja była oczywiście nieprzyjemna, sama próbowała prowokować i oprócz niej demonstrantki musiały użerać się jeszcze z panem kierownikiem, który „wie jak trzeba i co trzeba”.
Celowo nie chcę używać żadnych nazwisk, bo nie idzie teraz o piętnowanie określonej osoby, ale raczej naświetlenie i potępienie zjawiska, które niestety dzieje się notorycznie. Czyli problem „kierowników”, którzy nie wybrani przez nikogo na to stanowisko sami nadają sobie prawo bycia decydentem. Już pomijam fakt, że w trakcie protestu kobiecego facet ustawiający kobiety wygląda słabo.
Ale nie tylko idzie o to. Chodzi też o problem władzy i hierarchii. To nie pierwszy raz, kiedy ktoś uważa, że władza po prostu mu się należy, z nadania natury, Boga, państwa, pani poseł, czy kogokolwiek. Bo on ma jakąś legitymację i tym „motłochem” teraz będzie zarządzać, bo „ta ludzka masa” przecież sama rozumu nie posiada. I gość znikąd (bo biuro posłanki to miejsce w niebycie dla mnie) próbuje pouczać osoby, które zjadły zęby na protestowaniu. Stały przed niejednym sądem, siedziały na niejednym dołku, dostawały nie raz gazem po oczach i znają lepiej prawo niż pan kierownik. Tak, w trakcie spontanicznego protestu politycznego może dojść do zatamowania ruchu i jest on pod ochroną ukochanej przez libów konstytucji. Ale nawet gdyby tak nie było, to protestowanie i wyrażanie swojej opinii jest prawem człowieka i nie będzie decydować taki czy inny pan o tym, czy wolno czy nie wolno i kiedy wolno. Strajki były kiedyś nielegalne, ale robotnicy i tak strajkowali. Zgromadzenia bywały delegalizowane i zakazywane przez takie czy inne polityczne satrapie, a i tak ludzie protestowali. To jest prawo nie wynikające z zapisów państwowych.
Część przedstawicieli tzw. lewicy z klasy średniej już się tak wydelikaciła że im pokojowe protesty przeszkadzają. No to ja bym chciał widzieć, jak panowie z lewicy reagują na konkretne protesty robotnicze, które miały miejsce nawet nie tak dawno temu w tym kraju. Część z nas pamięta, co się działo. Dzisiejsze protesty przy tym to jest raczej forma „dzieci-kwiatów” i naprawdę kobiety mają nerwy ze stali w konfrontacji z aparatem przemocy. Podziwiam opanowanie.
I jeszcze na końcu. Jeśli właśnie oderwałeś się od biurka, boisz się, nie akceptujesz formy protestu, nie rozumiesz co się dzieje. Masz prawo odejść na bok, albo opuścić dane miejsce. Każdy ma prawo do własnych decyzji i nikt nie musi nikogo pytać o zgodę. Ludzie różnie reagują na widok policji, nawet jeśli wszystko odbywa się w stu procentach legalnie. Każdy ma prawo się wystraszyć i nikt nie wie jak zareaguje. To nie jest niczym złym. Nikt nie siedzi w twojej głowie, nie wie jakie traumy może potencjalna przemoc ci przypomnieć, jakie lęki uruchomić. To jest normalne. Ale też nie masz prawa swoich lęków przekładać na innych i decydować, żeby wszyscy dostosowali się do ciebie i do twojego poziomu akceptowalnych działań. Masz prawo iść do domu, ale nie masz prawa robić za pana kierownika, bo twoim zdaniem protest powinien wyglądać tak jakby w ogóle go nie było, a ludzie powinni przepraszać policję, że w ogóle ośmielają się oddychać bez polecenia.
Xavier Woliński