Mamy paradoksalną sytuację. Rząd swoimi działaniami bezustannie osiąga przeciwny efekt do oficjalnie zamierzonego.
Domknął zakaz aborcji, a jednocześnie nigdy jeszcze nie było tak rozległego ruchu prochoice w tym kraju, a aborcja w wielu miejscach jest praktycznie dostępna na skalę niespotykaną od 1993 roku. Numer telefonu do odpowiednich grup można znaleźć wszędzie. A jeszcze parę lat temu kobieta chcąc wykonać aborcję, która nie miała kontaktów, musiała w podziemiu szukać możliwości na rozmaitych szemranych forach, żeby kupić od jakiegoś kolesia niczym narkotyki odpowiednią pigułkę, lub za grube tysiące u lekarza, który w dodatku potraktował ją w tym procesie pogardliwie. Teraz ekip wspierających jest od groma.
Ogłaszają jałowe „uchwały anty-LGBT”, a jednocześnie mamy Parady Równości nawet na ścianie wschodniej i średnich miastach, a akceptacja dla związków partnerskich, adopcji dzieci przez pary jednopłciowe i małżeństw co roku rośnie.
W kwestiach gospodarczych delikatnie się poprawiło, ale nadal jest wiele do zrobienia i tutaj otwiera się także spore pole dla krytyki w najbliższym czasie z lewa. Powoli czar w tym względzie zaczyna pryskać. Tylko trzeba robić to umiejętnie, a nie powtarzać głupoty libkowe.
PiS buduje mur na granicy, a jednocześnie wreszcie powstaje jakiś większy ruch prouchodźczy w tym kraju, o czym w ogóle nie marzyłem w zasadzie nigdy, bo zajmowała się tym wiecznie ta sama garstka ludzi w niemal zupełnym osamotnieniu, choć na granicach i w ośrodkach działy się skandaliczne rzeczy. Teraz dopiero, ten szok wywołał wreszcie jakieś poruszenie w ludziach. A ten temat uważałem za najtrudniejszy, bo najpierw była wielka obojętność na los uchodźców (za PO), a potem nagonka (za PiS). Już mi się wydawało, że temat jest całkowicie zdominowany narracyjnie i materialnie przez prawicę.
Odradza się wreszcie ruch ekologiczny, w formie ruchów klimatycznych i zrzuca z siebie tę skostniałą formę NGO-sowo-partyjną w którą go zamknięto na lata. Co okazało się jałowe i stratą czasu. Byłem bardzo wzruszony, kiedy zupełnie przypadkiem trafiłem na pierwszy protest strajku klimatycznego, bo ten temat też wydawał mi się zakopany pod mułem i paplaniną polityków.
Największą depresję polityczną miałem 10 lat temu. Wtedy ekipy nacjonalistyczne rosły jak na drożdżach. Ruchy były słabiutkie. Pamiętam, jak po zwycięstwie PiS, ktoś mnie zapytał, czy się boję. Powiedziałem, że może to wstrząśnie ludźmi, bo dotychczasowego bajora ze stojącą wodą nie da się wytrzymać. Końcówka rządów PO to była depresja i brak wiary, że w ogóle cokolwiek można ruszyć do przodu. A teraz dało się parę spraw popchnąć. Pod presją ruchu lokatorskiego powstała mała ustawa reprywatyzacyjna, pod wpływem ruchu związkowego wprowadzono minimalną stawkę godzinową na śmieciówkach. Teraz już nie przychodzą do nas ludzie, którzy zarabiali po 5 zł na umowie o dzieło.
To za mało, ale w przeciwieństwie do sytuacji sprzed lat, teraz mam w sobie więcej optymizmu niż kiedykolwiek. Czasem wydaje mi się, że to co pisze fanpage „anarchosyndykalistyczny PiS” to faktyczna strategia tego rządu, bo wywołuje dokładnie odwrotne skutki od zamierzonych.
Tak więc nie załamujcie się, nie ma podstaw do czarnych myśli. Ta siła która teraz rośnie w organizacjach, na protestach, dopiero daje szansę na jakieś większe zmiany.
Paradoksy napędzają historię.
Xavier Woliński