Paragony grozy i inne horrory

person holding black and gray digital device Photo by Karolina Grabowska on Pexels.com

Postanowiliśmy zaszaleć. Z okazji wydania Poradnika Lokatorskiego, chcieliśmy gdzieś pójść, „poświętować”, podsumować miesiące pracy, ale też lata doświadczeń, które zawarliśmy w naszym „opus magnum” mającym służyć innym.

Rzadko bywam w okolicach Rynku. Nasze życie toczy się głównie nieco dalej, na osiedlach, także w naszych „miejscówkach”. Ale czasem można, więc poszliśmy.

Naczytawszy się w tygodnikach opinii o „paragonach grozy”, które wykończyły „klasę średnią” i doprowadziły do plajty po plajcie kolejne knajpy, spodziewałem się pogromu. Opuszczonych lokali, gdzieniegdzie tylko jeszcze funkcjonujących, z siedzącymi w nich pojedynczymi klientami, których jeszcze na to stać.

Rzeczywistość mnie zszokowała, ale w drugą stronę. Szukaliśmy naprawdę przesadnie długo wolnego miejsca gdziekolwiek. Wszystko zapchane po brzegi, a to był środek tygodnia. Wreszcie znaleźliśmy miejsce po chwili oczekiwania aż coś się zwolni. W okolicy minąłem modną i drogą pizzerię, gdzie na stolik, żeby zjeść placek czeka się w długiej kolejce na zewnątrz.

Prawdę mówiąc ludzi w takich miejscach wydaje się być nawet więcej a nie mniej nawet niż przed 2020 rokiem. Tak więc konfrontacja libkowych mediów z rzeczywistością wyszła jak wyszła.

Najwyraźniej jednak stałych bywalców takich miejsc kryzys dotknął nieco mniej, mimo że czytam o nich najwięcej. Rzadziej poczytam o problemach osób np. bezdomnych. O tym jak takie miejsca, w którym zrealizowaliśmy premierę Poradnika, czyli MiserArt, próbują coś w tej kwestii zrobić, tworząc wspólną przestrzeń działań i pracy dla rzemieślników i tych, których autentyczny, a nie gazeciany, kryzys wygnał na ulicę.

Zaraz mi ktoś napisze, biorąc naturalnie każdy tekst bezpośrednio do siebie, że „jego paragony grozy” dotknęły. Owszem, ale jak widać wciąż jest mnóstwo osób, które mimo nieciekawej sytuacji w kwestii cen, jakoś jednak „dają radę”. Natomiast warto pamiętać raczej o tych, którzy naprawdę już nie dali. Ale to nie o nich, ale o osobach, które muszą zrezygnować z drogiej wycieczki czytam częściej w „opiniotwórczej prasie”. Dla osób, których inflacja naprawdę przeczołgała, są co najwyżej łzawe reportaże.

To jest zresztą niesamowite, że zamożniejsi uwielbiają przedstawiać się jako biedniejsi niż są (wczoraj ktoś mi tu napisał, że osoba posiadająca trzy mieszkania z czego dwa wynajmuje jest uboga) i w okół tego jest budowana cała strategia komunikacyjna. Cały kraj ma się użalić nad tym, że nie stać już go na tenisa.

Tymczasem, co jest oferowane mniej zamożnym? „Myśl jak bogaty”, „Wizualizuj sobie dom, to będziesz go mieć” i inne motywacyjne bzdury. Jak się okazuje „bogaci” przyjmują dokładnie odwrotną strategię. Myślą jakby byli biedni, użalają się nad sobą bez końca i dzięki temu udaje im się wyszarpać np. w czasie kryzysu zdrowotnego więcej od państwa niż autentycznie bezdomnym, autentycznie biednym, autentycznie na granicy życia i śmierci.

I to, osobie, która ma często kontakt raczej z tymi drugimi, niż tymi pierwszymi, naprawdę działa na nerwy. Ponieważ, jeśli się ma do czynienia z prawdziwą biedą trudno się identyfikować z opisywanymi w prasie biznesowej i tygodnikach „dramatami” klasy średniej.

Tak więc wybaczcie, tutaj nadal będzie takie „dziwne” miejsce, gdzie nie będę ronił łez nad losem ludzi, którzy sobie poradzą. Jak jesteś zamożny, to wreszcie zacznij „myśleć jak zamożny”, a nie rób z siebie biedaka z trzema mieszkaniami.

Xavier Woliński